Miło Cię widzieć!

Ładowanie strony

O projektodawcy

Magdalena Glensk

Magdalena Glensk

Wrocław, Polska

Urodzona 27 kwietnia. Ascendent we Lwie.. Studia doktoranckie językoznawstwa i literaturoznawstwa na Uniwersytecie Wrocławskim, Ukończona Szkoła Muzyczna w klasie fortepianu. Dekada w szkole baletu klasycznego. 1996 – wydanie mojej autorskiej książki: „Mądrości narodów wszystkich kontynentów”. Nieustannie rozwijam umiejętności literacko-merytoryczne w zakresie tematyki społecznej, kulturowej, literackiej. Zbyt krucha, by być słaba...

Napisz wiadomość do Projektodawcy

1073 PLN z 9800 PLN

15 Wspierający

Zakończony Cel nie został osiągnięty

10%

Model finansowania: "wszystko albo nic". Aby otrzymać środki, projekt musi osiągnąć minimum 100% finansowania do 08.01.2016.

WSPÓŁŻĄDNI MIŁOŚCI - powieść.

RSS

Dziękuję wszystkim... Dodano 08.01.2016, godz. 18:07

...którzy wsparli mój projekt. Moja powieść niebawem zostanie opublikowana. Wszystkiego pięknego w Nowym Roku:o)

Psyche & Soma Dodano 09.12.2015, godz. 15:19

Dziękuję kolejnym Wspierającym:o) Nie gaśnie moja nadzieja na to, że uda się spełnić moje marzenie..
_________________________________
ON

Jest taka deska w parkiecie mej pamięci, którą mogę w każdej chwili podważyć, podnieść i zajrzeć w tajemnicę, którą chroni. Jest taka deska. Nawet nie skrzypi pod przypadkowym zbłądzeniem myśli. Wytresowana cisza, nad dawnym krzykiem, bólem. Ale zanim trafiony opadł na kolana i żaden bohater z wojennych filmów nie miał ochoty wynieść rannego z linii ognia – piekło cierpienia musiało wybrzmieć, posypać panierką tłuczonego szkła rany.

Tajemnica, nawet podlana alkoholem nie wypływała ze mnie. Nigdy. Świadkowie tamtych wydarzeń mieli dostęp do tego, co przeżyłem – siłą rzeczy. Pod pokrywą mijających lat, wykruszone imiona, wygodniejsza perspektywa i dyscyplina, która nie wymaga mych starań. Żadnej przestrzeni tak szybko, skutecznie nie opuszczamy – jak własnej.
To nie miała być ona. Bliskość budowała się zupełnie w innym miejscu, z inną kobietą. Nie planowałem tej dziewczyny. Ani jej narodzin, ząbkowania, pierwszego seksu z tym, który mnie uprzedził. Bo gdybym to wszystko zaplanował, byłbym bogiem tak mądrym, że układałbym świat wg pragnień, które jeszcze mną nie szarpnęły. Najnowszy testament nudy.

To nie ja budowałem preferencje, gust i smak w doborze kobiet. To kobiety; te dobre i te koszmarne, piękne i odpychające, mądre i boleśnie inteligentne tworzyły punkt po punkcie moje samcze menu.

Kobiety są zakręcona na punkcie zaopiekowania się nimi. Ale to tak nie hula, że dziewczę leje ci się przez ręce, tsunami rzęsami zrywa zasłony z okien i już jesteś, i ratujesz. Potrafię być opiekuńczy, ale nie pod batutą oczekiwań, czy wręcz wymogu. Mało co tak odpycha, jak zagrana słabowitość damy. Doskonale widzisz, że daje radę, że jednym dmuchnięciem przestawi solidny budynek, który stanął na jej drodze. Przebieranki potrafią być stymulujące, ale w grach seksualnych. Poza pościelą są jak kostium z teatru, który dawno spłonął. Jeśli kobieta nie potrafi być sobą, od razu czuję, że mam na nogach buty do odwrotu. Nie należą do najwygodniejszych, pomimo tego bywało, że miałem w nich życiowe osiągi.

(...)

ONA

Odłożył telefon, prezent i przeniósł mnie siłą jednego ramienia na swe kolana. Lekko kołysał. Zamknęłam oczy. I zaczęła się we mnie słodka batalia, pomiędzy chęcią zaśnięcia a pragnieniem, by zaprosić go w siebie.

Było mi dobrze w obezwładniającej mnie bierności, jednocześnie okręciłam na piąstce decyzyjnej wyjątkowo silne pragnienie, by zdominować Grzegorza moją zachłannością, za długo już tłumionym pragnieniem. Impas, bo im bardziej leciałam mu przez ręce, tym bardziej byłam podniecona.

Jednym szarpnięciem usadowił me ciało wyżej niż chwilę temu. Jedną ręką podtrzymał mnie, ale drugą dość arogancko zanurzył w moje majtki. Zamarłam, ale tylko na kilka sekund. Powoli otworzyłam się na jego stanowczość. Było w tym coś cudownie szalonego. Robił palcami sobie miejsce we mnie. Oszołomioną położył na wznak.

Czułam jego głęboki oddech nad moją twarzą. Sprawnie rozebrał do naga kilkoma ruchami, ciągle podtrzymując moje wygięte ciało na jednym ramieniu. Ja miałam jego nagi tors. Jedną dłoń ostrożnie zanurzyłam pomiędzy jeansy a jego podbrzusze. Spiął mięśnie, tworząc tym samym więcej miejsca dla mych palców. Powitałam nieśmiałością mego dotyku jego dumę. Po chwili zostawił mnie. Bezdotykowa cisza z partyturą nierytmicznych naszych oddechów. Wrócił nagi. Zabolało.

Ubrał mnie w kobiecość pachnącą mężczyzną.. Zabolało, ale rozkoszą. Zatrzymał się, znieruchomiał, poczuł – że tu się coś dokonuje. Nic banalnego, czy typowego. Fizjologia też tu byłą wytrawnym suflerem. Opór nie był moim oporem. Tego mógł być pewien. Poprawił. Równie stanowczo. Podobała mu się ta trudność.

Słyszałam jak biegnie do szaleństwa nie podnosząc tempa bycia we mnie. Mogłam czerpać, mogłam dorównać. Ale być świadkiem męskiego zatracenia. Nie rozkoszy, ale właśnie zatracenia – to jak kwiat paproci. Nie oglądał się na mnie. Uwolniony wrócił po mnie. Nie chciałam go wystraszyć. Zemdlałam, choć nikt nie był ranny.






Fragmenty powieści Dodano 21.11.2015, godz. 18:05

Kochani, dziękuję już za pierwsze wpłaty i proszę o dalsze wsparcie:o) Poniżej fragment mej powieści.
_________________________________________________________________

- Może pomóc z bagażem? – pyta męski głos za mym lewym ramieniem.

Z taryfiarzami mam pewien problem. Nie posiadając prawa jazdy, jestem na nich skazana w wielu sytuacjach. Nie stanowią jednorodnej grupy. Nachalnych, obrzydliwie ugrzecznionych – nie znoszę. Zawsze mają licznik z wirusem konfabulacji. Zrzędliwych staruszków też nie lubię. Bo gdy chcesz ich zainfekować uśmiechem – ich malkontenctwo nabiera cech agresji. Pytanie o bagaż nie było ani lepkie od mocno obliczonej uprzejmości, ani nie było westchnieniem zmęczonego, co sobie z niechęcią dorabia. Wcisnąwszy teleskopowy uchwyt torby uniosłam ją, by podać kierowcy. Sprawnie uwolnił mnie od ciężaru. Dałam mu te kilka sekund, bym mogła swobodnie za nim dotrzeć do wozu. Sięgnęłam do torebki po telefon, który oszalał od ilości zaległych powiadomień. Torebka wraca na me ramię i zdumiona odkrywam, że mój bagaż wciąż w obrębie mego wzroku. I buty uczynnego, jego biodra zamknięte w dopasowanych jeansach, otwarta marynarka dająca dostęp do świata beżowemu golfowi, zarys szczęki przecież......

- Grzegorz! - krzyknęłam chyba bardziej wystraszona niż uradowana. Tak, na pewno wystraszona. Radość jeszcze nie dostała wizy. Czeka na wąskiej krakowskiej uliczce.
- Ty... – to mówiąc lekko pochylił się nade mną z pewną rozdzielnością emocji w swej twarzy. Do kości policzkowych chłodna powaga, ale oczy...Oczy z wyraźnym sparingiem o wygraną głośnego uśmiechu, takiego od trzewi.
Pogubiłam się. Nie rozumiałam. Jakieś dziwne przeświadczenie, że powinnam odebrać swój bagaż. Jakby to było teraz najważniejsze! Ufna wobec pomocy obcego taksówkarza, ale już nie wobec Grzegorza.

- Wystraszyłem cię..

Dopiero te słowa w pełni uniosły moją twarz ku niemu. Był we mnie jakiś pazur, tęsknota za pełną wersją siebie w bezczelności akcie. Tak dla uczciwej, zrozumiałej symetrii. Dla jednak chronienia siebie.

- Nie – skłamałam - ale pomóż mi to poskładać.
Nie wiem jak to zrobił, bo nie dotknął mnie wcale, ale niejako siłą swego zamysłu podprowadził mnie pod rząd ławek ustawionych pod szklaną ścianą lotniska. Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął paczkę papierosów. Od razu poczułam na ramieniu ciężar mej paczki papierosów firmy OIOM.

- Już jesteś dla mnie za trudny... – powiedziałam to na głos, ale jednak bardziej do siebie.
Błysk zapalniczki rozświetlił jego twarz. Ów krótki żywot ognia wydobywa w większości przypadków jakiś taki inny rys charakterologiczny z objętej płomieniem twarzy. I tym razem tak było.

- Mogliśmy mieć tę rozmowę dawno za sobą – zaczął spokojnym tonem. Tak spokojnym, że aż aroganckim.
Czułam wyraźnie że moja krew właśnie wybrała się na jogging po ścieżkach arterii.
- I to mówi ktoś, kto nagle, bez słowa zniknął w Monachium?!
- Nagle też dla niego samego – dodał.
- Ale mogłeś...Są przecież ...
- Telefony? – dokończył za mnie.

Ależ mnie łatwo pokonał. Nagrody jednak nie będzie. Kobieca duma trzepotała we mnie jak ptak, który zabłądził między popękane szyby leciwej chaty.
- Przyznaję, miałaś mój telefon, adres mailowy. Liczyłem na to, że się odezwiesz. Bo widzisz... wtedy, w Monachium - wróciłem. Zgięty w pół, dysząc jak zboczeniec do słuchawki wiadomych linii, łapałem oddech modląc się w duchu, by jednak zdążyć, złapać cię. Nie odleciał jeszcze twój samolot, ale na Boga jak wywołać kobietę nie znając jej imienia, nazwiska?
To retoryczne pytanie wygładziło szorstkość ciszy, która rozsądnie zapanowała. Rozsądnie, bo nie tyle dawała kojący antrakt napiętym emocjom, co buforowała przestrzeń przed całą masą słów, które mogły zranić, zadrapać, nadać kwaśne PH tej chwili.

- Nie zadzwoniłam – to mówiąc zdziwiłam się łagodną tonacją mych słów.
- Wiem. To wiem.
- Ale wciąż mi się nie składa.
- Wiem. To też wiem – jego pogodny uśmiech powrócił.
- Nie dysponowałeś żadnymi danymi, ale jesteś, stoisz tu, rozmawiasz ze mną. Tak po prostu – nie mając żadnego punktu zaczepienia.
- Pamiętasz naszą rozmowę w samolocie? Nie byłaś pewna daty powrotu, gdy o nią zapytałem, ale powiedziałaś – nie później niż...
- I zaryzykowałeś?
- Mniej niż ci się wydaje – nagle jego dłoń chwyciła mój bagaż, drugą zdjął moją torebkę z ramienia.
A ja nie wiedziałam w którą alejkę pobiec; czy storpedować jego - jakże stymulującą mnie - pewność i gestem nie znoszącym sprzeciwu odebrać mu z dłoni kolejno mój dobytek, czy ...może..
- Co znaczy: mniej niż mi się wydaje?
- Dzisiaj jestem trzeci raz na lotnisku. Wygląda na to, że słusznie obstawiłem jedno – ta godzina przylotu.
- A twoja praca? – czułam jak moja kobieca fryzura magicznym sposobem zmienia się w dwa warkoczyki z pilnującymi je kokardami.
- Jaka praca? Ja nawet nie jestem z twojego miasta.
Bez słowa ruszył z moimi ciężarami do auta. Bez słowa stałam się jego branką. Może też dlatego, że czuł, przewidział – iż nie przestudiowałam jego wizytówki.

______________

Zsunęłam się w fotelu pasażera, na tyle i pozwalał mi blokujący się pas. Powinnam się bać, powinnam zasypać go oczywistymi w tej sytuacji pytaniami. Co z tego, gdy moja rezolutność, instynkt samozachowawczy został na krawężniku kilka kilometrów wstecz. Było mi dobrze, było mi tak cholernie dobrze, że coraz bardziej zapadałam się w półsen. Półsen jest jednak bezpieczny. Pilnowałam jego poziomu. Wiem to, bo poczułam mocniejszy, ukierunkowany nawiew na moją twarz. Zadbał o to. Trzymałam więc na smyczy stan półsnu...ale wyrwał się w pola nieprzytomności, które fundują jedynie anestezjolodzy. Obudziłam się. Byłam sama w aucie. Vis a vis mnie stała kartka z odręcznie zapisana: "Spójrz w prawo".

Model finansowania: "wszystko albo nic"

Aby otrzymać środki, projekt musi osiągnąć minimum 100% finansowania do 08.01.2016 18:06