"DOTYKA NAS POLITYKA - ROZMOWA Z MATEUSZEM WRÓBLEM"
Dodano 09.03.2017, godz. 17:43"DOTYKA NAS POLITYKA - ROZMOWA Z MATEUSZEM WRÓBLEM"
Mateusz Wróbel mieszka w Czechowicach Południowych, na Lipowcu, jest nauczycielem języka polskiego w Gimnazjum Publicznym nr 3 w Pszczynie, poetą, pisarzem, perkusistą zespołu muzycznego „Horyzontalni”, współzałożycielem słynnej katowickiej grupy poetyckiej „Horyzont”.
BARBARA SIEMIŃSKA: Mimo zaledwie 26 lat ma pan na swoim koncie trzy tomiki poezji i dwie powieści. Co trzeba ukończyć, żeby zostać w tak młodym wieku literatem?
MATEUSZ WRÓBEL: To prawda. Kilka literackich dzieci mam już na koncie. Co do wykształcenia, to nie mam pojęcia, ale nie jest tajemnicą, że jestem absolwentem czechowickiego Liceum Ogólnokształcące im. Skłodowskiej-Curie. Coraz częściej tam zaglądam i utrzymuję kontakt z nauczycielami. Tym bardziej, że sam zostałem nauczycielem kończąc filologię polską na Uniwersytecie Śląskim. Uczę teraz w pszczyńskim gimnazjum języka polskiego, ale że w związku z reformą nastąpi redukcja etatów, będę musiał szukać innego zajęcia. Może też stąd dużo poważniej podchodzę do swojego pisania, traktując je bardziej... zawodowo?
B.S.:Można z tego wyżyć?
M.W.:Raczej nie. Na pewno nie z poezji. Takie nastały czasy. Z powieściopisarstwa jest to dużo bardziej prawdopodobne. Z pisarstwem jest podobnie jak z dziennikarstwem. Małe są szanse, że wypłyniesz i będziesz zarabiać bardzo dobre pieniądze. W każdym innym przypadku jest to bardziej praca dla idei.
B.S.:Ale wszystko przed panem. Kiedy urodziły się pana książki?
M.W.:Pierwszą był tomik „Mrok” (rok wydania: 2006), który ukazał się przy wsparciu Miejskiej Biblioteki Publicznej w Czechowicach-Dziedzicach, drugą – „Ekshumacja” (2011), a trzecią zbiór „Reerekcja” (2013), wydany przez Bibliotekę Śląską w Katowicach, której dyrektorem jest prof. Jan Malicki. Jako że prof. Malicki był zarazem moim wykładowcą na uczelni, zainteresował się działalnością grupy poetyckiej „Horyzont”, którą założyłem wraz z dwoma kolegami na drugim roku studiów. Naszym celem było stworzenie bohemy artystycznej na kształt krakowskiej. Gdy zaczęliśmy studia, to pojawił się projekt „Katowice Miasto Ogrodów”, będący próbą odczarowania Katowic z postrzegania ich przez stereotypową industrialną kliszę. Organizowaliśmy spotkania poetyckie nazywane przez nas „schadzkami poetyckimi” czy „poetyckimi bachanaliami”, by odróżnić je jakoś od źle kojarzących się, mdłych odczytów poetów, którzy stęchli w szufladach swoich biurek wraz z własnymi, chowanymi w nich skrzętnie tekstami. Docieraliśmy do potencjalnych czytelników za pomocą Facebooka, ale przede wszystkim nasza działalność wychodziła z sieci w świat rzeczywisty nie tylko Katowic, ale całej aglomeracji śląskiej. Organizowaliśmy rzeczone „schadzki”, popularyzowaliśmy swoją poezję poprzez aranżacje muzyczne w autorskiej stylistyce rock’n’lyrics poprzez zespół „Horyzontalni”, który założyliśmy w tym samym składzie, co grupa poetycka (Michał Łukowicz, Marcel Kosakowski, Mateusz Wróbel – przyp. red.), ale przede wszystkim byliśmy inicjatorami wielu mniej lub bardziej skandalicznych „akcji poetyckich”, które miały spolaryzować społeczeństwo w aspekcie poezji współczesnej, ponieważ poezja jest dla ludzi obojętna. My zmusiliśmy ich do opowiedzenia się, do dania wyrazu swoich uczuć. Tym sposobem pozyskaliśmy sobie rzeszę oddanych fanów, ale i niemałą liczbę zajadłych wrogów. Czyż na tym nie polega sława?
B.S.: Zasłynęliście jednak w szczególności jedną z tych „akcji”. Mógłby Pan przybliżyć czytelnikom tę historię?
M.W.:Grupa, do której należę, odpowiedzialna była za zorganizowanie w 2012 roku tak zwanej „Wielkiej Mistyfikacji”, która miała miejsce w Teatrze Korez. Chodziło nam o wywołanie skandalu i zwrócenie na siebie uwagi. Wizerunek głównego gościa, Marcina Świetlickiego – popularnego współczesnego poety krakowskiego, miał zgromadzić liczną widownię. Rzeczywiście, na spotkanie z nim przybyło 160 osób. Zrobiliśmy performance i na końcu oznajmiliśmy, że pana Marcina nie będzie. Publika była zbulwersowana, ale dzięki temu zaistnieliśmy i ostatecznie spotkaliśmy się ze zrozumieniem. Dużo się o nas mówiło, tym bardziej, że udowodniliśmy, że współczesny świat można w niezwykle prosty sposób zmanipulować – na swoją korzyść... i z tego chętnie korzystamy! Chełpimy się tym do dziś i podejmujemy wszelkich starań, by zjednoczyć artystyczne środowisko stolicy Górnego Śląska.
B.S.: To nie będzie łatwe, skoro po studiach wrócił pan do Czechowic-Dziedzic.
M.W.:Kontaktujemy się e-mailowo i spotykamy w miarę możliwości, tym bardziej że po tych pięciu latach wspólnych działań nie łączy nas już tylko wspólny cel i literatura, ale przede wszystkim wielka przyjaźń. Mamy jeszcze masę pomysłów na siebie i jasno przyświecający nam cel. Więcej do sukcesu, zdawać by się mogło, nie potrzeba.
B.S.: Pod jednym szyldem, ale odmiennej w formie. Pan po studiach porzucił poezję dla prozy.
M.W.: Postanowiłem napisać częściowo autobiograficzną powieść, a w zasadzie próbę literacką. Większość twórców, którzy sięgają po pióro próbuje napisać powieść bazując na własnych przeżyciach. Jest w niej dużo opisu Katowic i naszych poetyckich działań. Nie została jednak wydana. Nosiła ona tytuł „Powtórnym życiem nikt nas nie nagrodzi”. To nie to, że się nie udało. Sam zrezygnowałem z jej publikowania. To jest niezwykle poetyckie literackie dziecko – zbyt delikatne na debiut, na wiążącą się z nim krytykę. To jeszcze nie jego czas i miejsce. Odpowiednim kandydatem do wkroczenia w świat literatury okazała się napisana rok temu powieść „Nie próbuj”. Jest wystarczająco mocna i potrafi obronić samą siebie, o czym świadczą liczne pozytywne opinie w środowisku akademickim i wśród moich przyjaciół.
B.S.: Jak można zinterpretować jej tytuł?
M.W.: Nie jest to bezpośredni przekaz. Bardziej zawołanie: „Jeśli masz w życiu coś zrobić, to rób to na całego albo lepiej NIE PRÓBUJ!”.
B.S.: Gdzie toczy się akcja?
M.W.: W przestrzeni Katowic zwanych w książce Miastem Kata. Utwór ten dotyka problematyki młodych ludzi, którzy są niezadowoleni ze zderzenia swoich młodzieńczych ideałów z szarą rzeczywistością i coraz bardziej agresywną polityką. Nie jest to kolejna powieść z cyklu „jestem niedocenionym autorem, który koniecznie chce opowiedzieć o swoim zmarnowanym życiu”, absolutnie nie! Młodzieńczy zgrzyt między ideałami a okrutną rzeczywistością jest jedynie pretekstem do narracji zupełnie aktualnej, dotyczącej refleksji nad bieżącym stanem polityki państwa, wywołującej rosnące społeczne niezadowolenie i frustrację wynikającą z braku możliwości wpływu na swój los w teoretycznie demokratycznym i wolnym kraju. Taka atmosfera jest zawsze niezwykle płodna i zawsze przynosi owoce pod ludzi, którzy nie mając nic do stracenia, wychodzą przed tłum. „Nie próbuj” to właśnie opowieść-afirmacja o takich ludziach.
B.S.: Powieść ma odnośniki wyłącznie do współczesnej sytuacji politycznej?
M.W.: Nie tylko politycznej, ale i gospodarczej. Ta niemożność znalezienia pracy, zrealizowania siebie tak, jak by się tego oczekiwało. Bohaterem jest Stachu – chłopak rozpoczynający studia prawnicze, ale ze względu na fakt, że jest niezadowolony z tego, co się wokół dzieje, że coraz bardziej jesteśmy tłamszeni przez władzę, przez jakąś taką chorą obyczajowość, bohater zaczyna się radykalizować. Ostatecznie pod wpływem agresji, która zaczyna w nim coraz bardziej buzować postanawia dokonać zamachu na reprezentantów rządu.
B.S: Taka trochę sensacyjna koncepcja...
M.W.: Może sensacyjna i wydawałoby się bardzo kontrowersyjna, bo odnosi się do jakże ważnego dzisiaj problemu terroryzmu, ale oczywiście nie ma ona na celu jego propagowania. To coś zupełnie innego.
B.S.: Mówi pewnie bardziej o poczuciu beznadziei, matni i marazmie finansowym młodych ludzi pozostających długo bez pracy.
M.W.: I o tym, do czego prowadzi owa bezsilność w przypadku młodych ludzi, którzy tak naprawdę nie mają nic do stracenia.
B.S.: I często marne perspektywy na przyszłość.
M.W.: Jest to pewna przestroga. Mówi się, że pisarze są takimi sejsmografami swojej epoki, bo opowiadają w książkach o tym, co dzieje się w społeczeństwie i bardziej wyczuwają te nastoje. Chciałbym, żeby moja powieść była taką przepowiednią, co się może stać, jeżeli władza będzie podążać w tym kierunku. To młodzi ludzie są motorem gospodarki, ziarnem postępu, bo to oni będą kreować społeczeństwo. Ze względu na moją fascynację romantyzmem nie chciałbym, żeby mój bohater postrzegany był jako terrorysta sensu stricto – „to jest terrorysta”, „to jest człowiek zły” – tylko właśnie w kategoriach romantycznych. Pamiętajmy, że epoka ta wiąże się z zagadnieniem winkelriedyzmu – poświęcenia swego życia dla narodu – i w tych kategoriach bym rozpatrywał wybór głównego bohatera. Polacy pod zaborami też byli determinowani do takich działań przez swoich ciemiężycieli i jakoś nikt na lekcjach języka polskiego czy historii nie stwierdza: „Powstańcy byli terrorystami”. Jakoś nikogo nie bulwersują skrajnie radykalne działania Kordiana, który chce dokonać zamachu na carze Mikołaju! Czyż nie?
B.S.: Czasem niektóre rzeczy różnie nazywamy, a de facto są tym samym.
M.W.: Moim uczniom tłumaczę, że romantyzm to jest historia terroryzmu. „Jak to?” – pytają. „Spójrzcie...” i przytaczam im dziesiątki przykładów. Po dłuższym zastanowieniu odpowiadają zachłyśnięci olśnieniem: „Rzeczywiście...”. To jest kwestia nazewnictwa i postrzegania rzeczywistości. Mam wrażenie, że coraz bardziej dotyka nas polityka. Nie bardzo wiemy, jak mamy postąpić, mimo że są portale społecznościowe, które potrafią skrzyknąć kogoś w ciągu jednej minuty. A jednak nic się nie dzieje. Wierzę, gorąco wierzę w słowa Mickiewicza z „Dziadów cz. III” ze sceny salonowej „Nasz naród jak lawa. Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa. Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi. Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi...”
B.S.: Internet potrafi też zdezorientować. Współczesny szum medialny dobiegający z różnych źródeł jest chyba za duży.
M.W.: Do powstania styczniowego czy listopadowego doszło bez Facebooka, Skypa, Snapchata, komórek. Teraz się nie da, chociaż są możliwości. Dlatego chcę powiedzieć coś za pomocą tej powieści, że jeżeli wam się coś nie podoba, to działajcie, a nie tylko próbujcie! Jeżeli nie chcecie działać – to nie narzekajcie. Dla mnie to jest system zero-jedynkowy.
B.S.: Czy znaleźli się chętni na wydanie książki?
M.W.: Rozesłałem powieść do różnych wydawnictw, ale ze względu na trudną sytuację na rynku wydawniczym żadne nie wyda autora zupełnie nieznanego ze względów ekonomicznych. Trudno w kogoś zainwestować, jeśli nie wiadomo, czy to się spodoba, wypali. Odezwały się pomniejsze, awangardowe wydawnictwa, które mogą sobie pozwolić na zaryzykowanie. Jedno z nich – Novae Res – odpisało, że są zainteresowani wydrukiem takiej książki, ale ze względu, że jestem autorem nieznanym, jeśli chodzi o prozę – bo jakiś poetycki dorobek mam już za sobą – to mogą mi zaproponować tzw. współfinansowanie. Jest to najczęstsza forma współpracy z nowym autorem, gdzie połowę kosztów pokrywa wydawnictwo, a drugą autor. Potrzebują na to około sześciu tysięcy złotych. Gwarantują, że książka będzie dostępna w każdym Empiku, Matrasie i księgarniach internetowych. W koszty – poza drukiem – wchodzi promocja, dystrybucja, współpraca z blogerami literackimi, krytykami, więc jest to szansa na przemianowania pisania z hobby na zawód, do czego dążę.
B.S.: To marzenie każdego pisarza. Wielu wydaje książki własnym sumptem, ale trafiają one do wąskiego kręgu zainteresowanych. Jak planuje pan zdobyć wspomniane środki.
M.W.: Postanowiłem zebrać potrzebne pieniądze poprzez portal crowdfundingowy „Polak Potrafi". Darczyńcy wpłacają dowolne kwoty na wybrane przez siebie projekty i za każdą wpłatę otrzymują tzw. nagrodę. Mogę wybrać tomik poezji z moim autografem, podziękowanie na swojej stronie autorskiej czy na stronie tytułowej książki, kiedy już zostanie ona wydana, kolację z autorem czy zakładkę do książki. Korzyść jest obopólna. Jeśli projekt nie wypali, pieniądze wracają do wpłacającego. Jest zatem pewne ryzyko, ale otwiera się też duże pole manewru, bo skąd wziąć tyle gotówki bez zaangażowania większej ilości osób? Liczę na drogę facebookową ze względu na młodzież w wieku gimnazjalnym, którą uczę i jest zafascynowana tym, że ich nauczyciel działa w tak niestandardowy sposób.
B.S.: Dużo się od pana nauczyli?
M.W.: Mam dobry kontakt z młodzieżą. Uwielbiam z nimi pracować. Bo to ludzie, którzy nie wiedzą, w jakim kierunku pójść, ale już mają swoje zdanie. W liceum każdy jest jakoś ustosunkowany do otaczającej go rzeczywistości i raczej będzie się kłócił, niż próbował dopytywać, dlaczego jest tak a nie inaczej. Liczę na nich i środowisko lokalne, które mnie zna...
B.S.: ... i z którego pan wyrósł.
M.W.: Chociaż najtrudniej być prorokiem we własnym kraju.
B.S.: Ale być może kiedyś będą dumni, że panu pomogli.
M.W.: Jest to na pewno jakaś promocja regionu, tym bardziej, że dziś promuje się tzw. małe ojczyzny. Cieszy mnie patronat Miejskiej Biblioteki Publicznej w Czechowicach-Dziedzicach, ponieważ pojawi się możliwość promocji mojej książki poprzez darmowe zakładki, które każdy z czytelników otrzyma do wypożyczanej przez siebie książki. Liczę na drogę promocji nie tylko elektroniczną, ale właśnie i taką tradycyjną.
B.S.: Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, a w tym przypadku do wydania powieści, czego Panu życzę. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: BARBARA SIEMIŃSKA
"Gazeta Czechowicka" nr 5 / 2017r.