O projekcie
Zbiórka pieniędzy nie jest czymś, co robi się codziennie. Znalezienie właściwych słów nie przychodzi łatwo, jest w końcu tyle różnych potrzeb. Argumenty, które sprawią, że to właśnie moja zbiórka Cię zainteresuje, nie mają szans być bardziej przekonujące ani wartościowe od tych, które padają w innych miejscach na tym portalu. A że trudno być obiektywnym, kiedy sprawa dotyczy nas osobiście, dlatego zamiast wymyślać je na gorąco, pozwolę sobie zamieścić tu tekst autorstwa znajomej dziennikarki, który powstał po naszym pierwszym spotkaniu. Pomyślałem sobie, że choć nie jest on klasyczną wyliczanką powodów „za”, to pomoże Ci poznać mnie z dość nietypowej perspektywy, której sam pewnie nigdy bym nie wymyślił. Może pozwoli też na to, że zaczniesz mnie lepiej rozumieć, albo wręcz interesować się tematem:)? Zatem zapraszam do lektury tekstu.
Człowiek, który nie pęka,
czyli kto?
Taka fotka: pokój w jego mieszkaniu, ubrana choinka, firanki, obraz, no jednym słowem dom. Ale obok choinki stoi rower. Hm. Bywa. Ale to nie jest zwykły rowerek treningowy. To wyścigówka. Ok. Różnie ludzie urządzają mieszkania. Tylko że na tej wyścigówce pedałuje prawie goły facet. Ożesz… W masce. WTF? Tlenowej. Mieszanki do niej robi mu kolega nurek. A tak w ogóle to wszystko to trening hipoksyjny się nazywa. Internety mówią, że jest on „szeroko akceptowaną i legalną metodą osiągania granic możliwości fizjologicznych człowieka”. A Ty? Co robisz w wolnych chwilach?
„Kolarz” z powyższego akapitu to bohater niniejszego artykułu. Ma żonę, troje dzieci i na oko 30 lat (jednak w rzeczywistości chyba jednak więcej - jego najstarsza córka to szesnastolatka). Pracuje na etacie od 6 rano do 14. I jeszcze na pół gdzie indziej. Od roku dwa razy w tygodniu uczestniczy w wykładach, które odbywają się w Rzeszowie - robi kurs przewodnicki. Codziennie też 2,5 godziny poświęca na trening, ponieważ ma hobby, które wymaga od niego super formy – tak fizycznej, jak i psychicznej. Średnio trzy razy w tygodniu, ostatnio częściej, jeździ także na spotkania z Bardzo Ważnymi Osobami. Oczywiście dzwoni do nich (do niektórych nawet po 10 razy) oraz odbiera telefony. Musi, bo od dziewięciu lat zajmuje się czymś, czego nie umie wytłumaczyć, kiedy ludzie pytają, dlaczego. Potem jeździ na spotkania i opowiada o tym, co przeżył. A także na spotkania autorskie, bo napisał książkę. Lubi to.
Twoim zadaniem jest odgadnąć, o kim mowa. Poniżej kilka podpowiedzi.
Wersalka
Na niej nasz bohater, w masce (patrz wstęp). Obok wersalki, od jakichś 45 minut, oparta o nią plecami siedzi jego żona. W rękach trzyma… nie, to nie jest kwilące niemowlę, to… butla tlenowa! Nasz bohater testuje swój organizm, obniżając sobie zawartość tlenu we wdychanym powietrzu. Żona czeka w pogotowiu, żeby na czas rozpocząć reanimację. W razie czego. A Ty? Jak spędzasz czas z ukochaną?
Butelki
Nasz bohater biega. Potrafi przebiec za jednym zamachem po górach i dolinach nawet 153 kilometry – ostatnio tak właśnie wydłużył sobie dystans w morderczym skądinąd 140-kilometrowym Biegu Rzeźnika Ultra. W ogóle 100 kilometrów - jak mówi – to świetny dystans, bo co to jest kilkanaście godzin? A przynajmniej pozwala porządnie się rozgrzać. Kiedy biega, w plecaku ma dwie pełne wody pięciolitrowe butle. Próbował z jedną, dziesięciolitrową, ale poobijała mu kręgosłup. Dwie układają się niemal idealnie. Minus jest taki, że po iluś tam kilometrach butelki nie wytrzymują i się przecierają. Po czym pękają. Pierwsze.
I jeśli już coś go w tym wkurza, to bieganie w mokrych spodniach.
Zamiast
Przed samym wyjazdem te kilkanaście godzin biegania lubi zamienić sobie na pływanie. Boi się, żeby kontuzja nie wykluczyła go z planowanego miesiącami przedsięwzięcia, a pływanie jest pod tym względem zdecydowanie bezpieczniejsze. Chyba że pływa się bez przerwy przez… 12 godzin, tak jak podczas maratonu o wdzięcznej nazwie „Otyliada”, który odbywa się jednocześnie w kilku miastach w Polsce. Tak że ten… przepłynął. Z trzecią lokatą, dodajmy. Niektórzy znajomi pukają się w czoło, pytając retorycznie: Android? A on spokojnie opowiada: - Maraton jak maraton, wiadomo - jedzenie, picie, potrzeby fizjologiczne – wszystko rozpisane co do sekundy, żeby nie tracić czasu. – No ok, ale 12 godzin? My siedzimy w pracy, wracamy do domu, robimy zakupy, jemy obiad, poświęcamy uwagę rodzinie, oglądamy filmy albo czytamy książki i idziemy spać. A ludzie walczą. Do mety dopływa kilku, w tym on.
I przepraszam, jedzenia podczas pływania nie podaje się. Żel się wsuwa.
A teraz naprawdę poważna podpowiedź.
Płuca
Puste płuca są pewną przeszkodą w tym, co nasz bohater lubi robić najbardziej. Bo kiedy pojawia się ten problem, no to nie da się po prostu iść przed siebie. Przystanek robi się co 3-4 kroki… Kiedy pytam, jak to możliwe, że jednak się idzie, odpowiada, jakby to była najzwyczajniejsza wycieczka: nie wolno się poddawać, a zwłaszcza zastanawiać się, ile to zajmie tygodni (tu zwracam uwagę na ostatnie słowo – „tygodni”). Trzeba obrać sobie punkt zaczepienia w zasięgu wzroku – jakąś grudę śniegu, najlepiej wcześniej przez coś lub kogoś… obsikaną, bo wtedy jest to jakiś fajny, odróżniający się motyw, i iść do niej. A potem do następnej.
Adrenalina
Podobno kiedy ktoś potrzebuje wątroby (w sensie organu do przeszczepu, nie do obiadu), to na targu w Kirgistanie można ją zorganizować w dwie godziny… Nasz bohater, podczas swoich wypraw, właśnie w Kirgistanie przeżył najdłuższą noc swojego życia, pędząc busem prowadzonym przez szalonego kierowcę, siedząc obok kłócącego się z kierowcą agresywnego gościa, któremu w pewnej chwili z torby wypadły rolki pieniędzy związane gumkami. Pewny, że za chwilę zostanie pozbawiony części wnętrzności, wyciągnął kozik z postanowieniem, że jeśli tylko któryś zbliży się do niego, to bez zastanowienia będzie ciął po tętnicach. Zestresowany był tak, że nóż wyślizgiwał mu się ze spoconych rąk. Na szczęście nic złego się nie stało. Ale już po wszystkim zdał sobie sprawę, że mogło, gdyby tylko siła odśrodkowa rzuciła sąsiadem w jego stronę…
Czemu o tym wspominam? Bo ten Kirgistan to jedno z wielu miejsc na świecie, gdzie już był i gdzie wyrzuty adrenaliny wżarły mu się we wspomnienia. A to chyba uzależnia. Tak naprawdę to postawił nogę na wszystkich kontynentach. Oprócz Antarktydy. Ale dotrze i tam - już niedługo.
I jak? Już wiesz, kim jest człowiek, który nie pęka? Oto ostatnia podpowiedź.
Góry
Mówi, że dopóki góry traktuje z szacunkiem, nic nie ma prawa się wydarzyć. Że kiedy decyzje podejmuje rozumem – jest bezpieczny. I mówi to tak, że nagle przestaję wierzyć w śmiercionośne lawiny, rozpadliny skalne i burze śnieżne. Dodaje jednak, że najbardziej boi się siebie - w sytuacji, kiedy do wymarzonego szczytu zostałoby mu ostatnie 100 metrów, a trzeba byłoby się wycofać. W takich chwilach emocje grają wielką rolę i właśnie wtedy trzeba je umieć utrzymać na wodzy. Nie znamy się długo, ale słuchając go, jestem dziwnie spokojna o te wodze. I o to, że nigdy nie zostawi ich w żadnej bazie.
Po co?
Dlatego ze można? A może dlatego, żeby docenić to, co się ma na co dzień – wodę w kranie, kurek, który sprawia, że nagle robi się ciepła (tu musielibyście widzieć jego minę, kiedy o tym mówi!), własne miękkie łóżko, osobę, którą można w tym łóżku przytulić – kiedy wraca, wszystko nabiera innego znaczenia, inaczej smakuje, zaczyna odzyskiwać wartość, którą zatarła rutyna i przyzwyczajenie do tego, że coś jest i jest jakieś.
A w ogóle to bierze udział w badaniach prowadzonych przez Uniwersytet Rzeszowski dotyczących wpływu wysokości na organizm człowieka. Naukowcy porównują wartości przed i po wyprawie. Sam rezonans magnetyczny trwa jakieś 70 minut. No więc… robi to dla dobra nauki – jeśli już koniecznie chcę wiedzieć, po co.
Rozwiązanie
Jeśli jeszcze ktoś nie wie, o kim mowa, to oto rozwiązanie zagadki: bohaterem tego tekstu jest… tadaaam! Alpinista sanoczanin Łukasz Łagożny! Zdobywca siedmiu z dziewięciu szczytów należących do Korony Ziemi. W tym miejscu trochę sprawozdawczości: w 2009 wszedł na Elbrus (Europa) i na Aconcaguę (Ameryka Południowa), w 2010 – na Mount Blanc (Europa), w 2011 – zdobył szczyt Mc Kinley/Denali (Ameryka Północna) i Kilimandżaro (Afryka), w 2017 - Górę Kościuszki (Australia) i Punca Jaya (Australia i Oceania). Zaplanowany na kwiecień tego roku Mount Everest 2018 (Azja) ma być ósmy, a po nim oczywiście Masyw Vinsona na Antarktydzie i… Łukasz stanie się pierwszym mieszkańcem Podkarpacia, który zdobędzie Koronę Ziemi!
Nagroda
Jeżeli dobrnąłeś do końca, a kto wie – może nawet odgadłeś, o kogo chodzi, Łukasz daje Ci możliwość bycia częścią jego sukcesu. Do wyprawy na Mount Everest został niecały miesiąc. Bilety kupione, paszport, wizy, pozwolenia i szczepienia pozałatwiane, szerpowie czekają (a właściwie jeden – w ramach oszczędności trzyosobowy zespół Łukasza niesie wszystko na plecach osobiście:) – wystąpił jednak nieoczekiwany problem z budżetem, który nie chce się domknąć. W tej sytuacji Ty także możesz mieć swój udział w tej wyprawie - dorzuć się do zbiórki organizowanej na Polakpotrafi.pl.
Kilka informacji o wyprawie i projekcie:
- w na wyprawę wyjeżdzam 6 kwietnia 2018 (kupiony oczywiście bilet lotniczy, załatwione pozwolenia, wpłacone zaliczki), powrót do kraju 6 czerwca;
- koszt wyjazdu to ponad 100.000zł, brakuje mi 30.000zł. Postanowiłem założyć zbiórkę na kwotę 20.000zł bo jest bardzo mało czasu do wyjazdu (resztę pożyczę). Pomimo tego, że jest to ogroma kwota (jak dla mnie) zauważcie, że nie jest to wyprawa komercyjna i nie kosztuje 200.000zł czy więcej, wszystko organizujemy sami stąd oszczędności;
- jeśli zbiorę więcej to nie nie będę pożyczał pieniędzy, a jeśli dużooo więcej to przeznaczę tę kwotę na kolejną wyprawę - na Masyw Vinsona;
- wszystkie nagrody realizuję po wyjeździe za wyjątkiem pozdrowień. Moja książka jest w trakcie wydania, jest już w wydawnictwie i niebawem ukaże się :);
- losy wyprawy można śledzić na www.gorymarzen.pl oraz na FB: Podkarpacka Korona Ziemi gdzie prowadzona jest relacja i będzą opisywane na bieżąco losy wyprawy - zapraawszam do polubienia :)
To tyle, dziękuję, że dotarłeś do samego końca i jeśli uważasz, że warto wesprzeć mnie to... wesprzyj :)