niedziela, 8 listopada 2015

Rozszerzające się Spectrum Pisowskie, czyli o budowaniu nowej wspólnoty

Manifest polityczny Lisa

Wędrowiec nad morzem mgły
Pan Henryk Krzyżanowski, anglista, poeta, bloger i wędrowiec wędrowiec(kolejność przypadkowa a lista talentów niepełna), który zaszczyca mnie swoją internetową przyjaźnią, ostatnio napisał mi przy okazji wymiany uprzejmości urodzinowych następujące słowa:

Oby to pisowskie spectrum się rzeczywiście poszerzyło... Ja jestem dość sceptyczny - obawiam się, że główną wygraną będzie odejście od promocji zboczeń i pedagogiki wstydu (nie jest to mało, fakt). Ale czy doczekamy się władzy nieetatystycznej? Mało realne. Pozdrawiam.

Tak się składa, że pan Henryk ma pewną, dla mnie wręcz bezcenną, unikalną zdolność: wypowiadania się „jakby”, w moim imieniu. Potrafi ująć skrótowo i celnie to, co ja właściwie wyznaję, i nie do końca sobie to uświadamiam, albo też, być może, obawiam się tak wyraziście sformułować. W każdym razie  tak krótko i celnie bym nie potrafił.

Skoro już zostałem zaskoczony swoim własnym poglądem (i mogę się mu teraz bliżej przyjrzeć), spróbuję zrobić użytek z tego zaskoczenia.

Nasza krótka i okazjonalna wymiana zdań utwierdziła mnie (Teraz tak! Gdy znalazłem potwierdzenie mojej nieuświadomionej intuicji – zaryzykuję) co do pewnego faktu społecznego: Po raz pierwszy na PiS zagłosowała pewna część wyborców, która nie głosowała nań dotąd nie dlatego, że nie znała się na polityce i ulegała propagandzie postkomunistycznej(lemingi), ani, tym bardziej, nie należała do licznej rzeszy zaprzańców, zdrajców, agentów wpływu i ludzi bez właściwości, głosujących według kaprysu, dla zabawy lub jakichś rzekomych, czy prawdziwych korzyści (np. przestępcy w więzieniach i chodzący wolno po ulicach, którzy na PiS - faktycznie – nie głosowali).

Ci ludzie, do których mam nieskromną nadzieję się zaliczać, głosowali na inne opcje, bo podchodzili do polityki z namysłem, potrafili przełożyć swój system wartości na decyzje wyborcze, prowadzili rozważania programowe,  analizowali osobowość polityków, szanse polityczne partii itp. To Homines politici, niby obywatele starożytnych Aten, bywalcy Agory.

Postępowali trochę, jak błędni rycerze. Gdy toczyła się wojna na cepy i na znaczone karty w rękawie, oni, wśród karczemnej bijatyki i ordynarnego wrzasku,  wybierali starannie swoich faworytów, szermierzy broni białej, przybranych kokardą w ich ulubionej  barwie, oceniali styl i czystość pchnięcia, szybkość zasłony a przede wszystkim - cel ataku. Byli wierni i nieustępliwi. Nie dawali się zastraszyć presją zmarnowanego głosu, nie ulegali manipulacji wizerunkiem ich faworytów: dorabianą gębą . Nie dawali się skusić najbardziej atrakcyjnym obietnicom ich konkurentów.

Mijały lata: Ich faworyci przegrywali, dostając cios bejsbolem od tyłu lub pchnięcie w plecy. Najczęściej jednak spotykał ich okrutny los: Niezauważenie w zgiełku, odrzucenie przez potencjalnych wyborców wskutek ich zniechęcenia obserwowaniem wirujących cepów.

I oto nadszedł czas, że owi wyborcy zauważyli, że w międzyczasie ich dojrzałe i przemyślane a stracone głosy – nie to, że nie mają żadnego znaczenia. Gorzej. One przyczyniają się, że partia, która nie jest bynajmniej partią ich marzeń ale spełnia wszelkie warunki „mniejszego zła”, nie może „przebić szklanego sufitu”, również z powodu ich politycznego pięknoduchostwa!

A Polska staje się przysłowiową kamieni kupą, żerowiskiem wilków, świń, roboczych wołów i beczących w chórze owieczek. Tych ostatnich wykonujących mało solidną, za to zupełnie niepotrzebną a nawet szkodliwą robotę.

I Homines politici zagłosowali na PiS.

Jaki to odsetek wyborców PiS? Sam chciałbym wiedzieć.

Ale to są wyborcy wyjątkowi. Zrezygnowali ze swoich pięknoduchowskich ideałów demokratycznych. Opuścili swoich podstarzałych szermierzy, którzy zresztą też pokazali swoje niedostatki. Niektórzy z nich po prostu na starość zgłupieli i stali się niegodni nawet straconego głosu. Nasi Homines pogodzili się, że nie mogą liczyć na działania polityczne całkowicie zgodne z ich wizją polityczną. Ale postanowili, w stanie wyższej konieczności, ratować nie róże, tylko płonący las. 

Oczekują teraz, że partia – ostatnia ich nadzieja, ugasi niebezpieczny pożar, nie używając do gaszenia benzyny i dynamitu. I odbuduje przynajmniej fundamenty Państwa a może i coś jeszcze. Jeśli tak się stanie, ci błędni rycerze, z zaciśniętymi zębami zniosą wprowadzanie różnych „reform” o wątpliwych skutkach, które można będzie kiedyś, gdy się okaże, że znów „rozwiązywano dzielnie problemy nie znane w innym ustroju”, jakoś odkręcić.  

Marzy mi się skonfederowanie tej grupy „wyborców – wizytatorów”, którzy stanowili by pewną grupę nacisku, monitorującą  „polityczne korzyści” uzyskiwane za określoną "polityczną cenę".

Nie bądźmy tacy zatomizowani, by z rezygnacją obserwować, jak (na przykład) zachodzi proces odwrotny: "polityczne koszty" zostały poniesione, ale "korzyści" nie uzyskaliśmy żadnych, pożar się rozszerza, kupa się powiększa.

Czy ta grupa debiutanckich ale świadomych wyborców PiS - jest na tyle liczna, by stanowić przysłowiowy języczek u wagi? Czy stanowi widoczną smugę światła w PiSowskim spectrum? Czy naprawdę ten dodatkowy strumyczek zdeterminowanych obrońców palącego się lasu, którzy przylecieli na pomoc z sąsiedniej wsi z wiadrami o nieco innym kształcie, ma jakieś znaczenie? 
Nie mam pojęcia. Na razie ogłaszam taką wstępną myśl. Można podyskutować w gronie internetowych przyjaciół. 
Może to coś da, kto wie?
Kto głosował po raz pierwszy na PiS i wie dlaczego?
A może by powstała taka  nowa grupa na fb, żeby się nie mieszać z tryumfującymi wyznawcami i zachować od początku zdrowy sceptycyzm i zimną krew?


Może trzeba pomyśleć teraz, zanim mgła się jeszcze nie rozwiała?

środa, 5 sierpnia 2015

Refleksje debiutanta - Komisja Wyborcza w III RP

Głosowanie w II turze wyborów prezydenckich (OKW nr … – podwarszawska gmina N…..)

1.      Wyniki (w nawiasie wyniki w I turze):
a.      Uprawnionych 753 (759)
b.      Głosujących 574 (532)
c.      Frekwencja 75% (69%)
d.      Duda – 202 głosów, 35,94% (116 głosów, 22,01%)
e.      Komorowski – 360 głosów, 64,06% (254 głosy, 48,20%)

2.      Przebieg głosowania
a.      Przeciętnie spokojny, wysoka  frekwencja, jedna z najwyższych w kraju,
      formalnie – wysoka, wzorowa kultura polityczna społeczeństwa osiedla G.). Ciekawe, że w       obwodach z najniższą i najwyższą frekwencją wygrywał Komorowski.

b.      Jeden incydent z wkurzonym wyborcą, zapewne jednym z 360, którzy głosowali na K., który dał się zdenerwować jakąś podejrzaną akcją ulotkową z wizerunkiem jednego z kandydatów – D. To zdenerwowanie oraz niedoświadczenie Przewodniczącego i jego Z-cy spowodowało niewłaściwą reakcję. Trzeba w takich sytuacjach natychmiast wzywać Policję i kontaktować z nią wyborcę. Z mojego doświadczenia, policja w czasie wyborów jest bardzo czujna i szybko reaguje a z władzami OKW współpracuje, jak z każdą władzą.

3.      Przebieg liczenia głosów (i jego „kontekst społeczny i polityczny” – w końcu to SĄ refleksje!)
a.      Wyjątkowo niespokojny. Wymaga silnych nerwów i maksimum opanowania oraz wielkiego doświadczenia. Nie mam aż tyle siły a doświadczenia – negatywne nazbierałem, ile mogłem. JUŻ NIE JESTEM debiutantem. Ale też nie jestem ekspertem. Mam pewne doświadczenia, które teraz, na gorąco, zapisuję, w formie refleksyjnej.

b.      Wszystko skupia się wokół lawirowania między potrzebą otrzymania rzetelnych wyników a groźbą odwołania z funkcji Przewodniczącego przez „zasiedziałych członków”

c.      Presja na „upraszczanie” procedury jest tak ogromna, że praktycznie nie sposób jej nie ulec, przynajmniej w jakimś stopniu.

d.      Zdecydowany opór przeciw przestrzeganiu procedur wyraża się zawsze podczas pracy Komisji, nigdy podczas przygotowania się do pracy, wcześniej. Próby wcześniejszych uzgodnień spotykają się z cichym bojkotem. Ten bojkot jest traktowany z pełnym zrozumieniem gminnych władz. „Po co jakieś posiedzenia? Wszystko jasne, było szkolenie.”

e.      Władze gminne (Wójt i jego „Urzędnik wyborczy”)  też nie widzą sensu „odkrywania Ameryki”. One są zainteresowane (jeśli nie - po prostu - w wygranej władzy) to przynajmniej, żeby nie było problemów z tak nieprzewidywalnym czynnikiem, jak  … „czynnik społeczny”.
Można się z nimi dogadać w duchu: „Ja też nie chcę problemów, ja chcę tylko prawdy i przestrzegania procedur wyborczych. A moje działania zmierzają właśnie do minimalizowania problemów a nie do ich zaostrzania. Ale w sprawie rzetelności wyników i dopilnowania procedur nie ustąpię nawet kosztem owych problemów.” Straszak przestrzegania procedur – jednak działa. Nikt nie chce od razu uchodzić za fałszerza, czy winnego niedopełnienia obowiązków.

f.       W dodatku koordynator RKW również nie widział sensu organizowania posiedzenia Komisji. „Trzeba stosować procedurę” – twierdził. Baaa. To tak, jakby ktoś mówił: „Trzeba, jadąc samochodem, stosować się do podręcznika jazdy”. Po co jazdy próbne? No i ? Wyszło „jakby na jego”, ale problem pozostaje.

g.      Członkowie „zasiedziali” wiedzą, „jak to się robi”, procedury są dla nich kulą u nogi (w czasie dyżuru, jeden z członków Komisji powiedział mi żartem: „Prawo jest po to, żeby omijać”. Fałszerz? NIE. Typowy Polak). Domaganie się ich przestrzegania jest niepotrzebną pedanterią. Pracę w komisji traktują po trochu, jak towarzyskie spotkanie, po trochu, jak pełnienie „zaszczytnej funkcji”, łączące się z koniecznością pracy w nadgodzinach. Dlatego nie interesuje ich jakiekolwiek marudzenie o problemach, procedurach, jakieś „idiotyczne bicie piany na posiedzeniach przed”. Liczenie głosów? „Trzeba szybko i sprawnie policzyć, tak, jak zawsze” to co w urnie, „we wzajemnym zaufaniu”. I zarobić parę złotych. Teraz zresztą – jeszcze mniej. W sytuacji panującej biedy – to nie jest wcale do pogardzenia. Przy obojętności tych, którzy by mieli lepsze kwalifikacje intelektualne i moralne, aby być członkami komisji. Tłoku wcale nie ma. Wójt musi się nabiedzić, żeby zapewnić pełny skład. Komisje są w minimalnych składach, niektórych wójtowie biorą z łapanki. RKW miał trudności z wstawianiem swoich? Bo im władza przeszkadzała? Pudło! Bo nie było chętnych.

h.      Gdy następuje zderzenie mentalności „rutyniarza” i „neofity - skrupulanta” – powstaje mieszanka wybuchowa. I czasem wybucha. Oto mechanizm, który broni władzy przed nadmiernym wtykaniem nosa w szarą rzeczywistość demokracji.

Tu - Przydługa Dygresja(można czytać piąte przez dziesiąte) – mój punkt widzenia na fałszerstwa:
No tak. Było w punktach. I popłynąłem. No to dalej bez punktów. Jakiś czas. Bo potem wrócimy….
Na moje oko – incydenty na Śląsku mogły mieć podłoże fałszerstw.
O nie, nie jestem z tych, gdzie widzą wszędzie „pisowską paranoję”.
Istnieją fałszerstwa, tak, jak istnieją „seryjne samobójstwa”, „wypadki samochodowe” z udziałem „ciężarówek ze żwirem” a także „wypadki lotnicze” polegające na „przypadkowym” wybuchu w powietrzu…
Zresztą w mojej ocenie, fałszerstwa na naprawdę dużą skalę są na szczeblu PKW łatwiejsze do zrealizowania i trudniejsze do wykrycia.
Oczywiście kontrola na szczeblu Obwodowej KW stawia fałszerzy z maskami na twarzy i w drogich garniturach w trudnej sytuacji i jej rola  jest niezastąpiona.
Tu jednak odnoszę się tylko do fałszerstw na najniższym szczeblu.

Ale, na Boga, spokojnie! Nie każdy jest tak „wyróżniony” przez los, że dane mu jest spotkać się oko w oko z Potworem. Bo i nie każdy jest godny tego zaszczytu.
Szary człowiek spotyka się natomiast z szarą rzeczywistością. Grzech, ale nie taki duży.
Lenistwo. Nieuctwo. Pycha i uprzedzenie. Rutyna. Czasami – ot – gratka – drobna kradzież - wielkie nieszczęście szarego człowieka.
Który, gdy spotkał się z Wielkim Nieszczęściem, przestał już być szarym człowiekiem i stał się Szarym Człowiekiem.

Ale - ogólnie rzecz biorąc, najczęściej mamy - s a m o  ż y c i e  (w III RP).
 I w komisjach nie jest inaczej. Ludzie szlachetni, ofiarni, skrupulatni i lotni (Ilu jest takich? „Zgadnij koteczku”?).
I ludzie biedni, leniwi i … hmm… nieco ociężali umysłowo.

A co? Tam jest jakiś casting i biorą tylko orłów? Policzmy tylko: ponad dwadzieścia tysięcy  OKW * 7 = równa się, lekko licząc, sto pięćdziesiąt tysięcy, armia ludzi!
Ile tam jest agentów wpływu wójtów i innych kandydatów na przestępców?
A ilu tych szarych ludzi, którzy chcą tylko „szybko do domu”?

Fałszerstwo wyborcze jest z art. 249 KK zagrożone karą do 5-ciu lat! Czy ktoś już został skazany? Nie słyszałem.

A teraz spotkałem się np. z przeszkadzaniem w stosowaniu procedury wyborczej (przepraszam za seksistowskie określenie, ale nie mam lepszego), przy pomocy babskiego jazgotu:
  „O Boże, ja już nie mogę, zaraz będziecie mnie odratowywać, co za absurd, kiedy to się skończy? Będziemy tu siedzieć do rana. Dlaczego pan się nad nami znęca? To do pana wróci!.” 
Dalej nie będę cytował, bo to nie jest serial.
Czy takie zachowanie podczas procedury ustalania liczby kart nieważnych (Pkt 10 protokołu wyników wyborów) kwalifikuje się do odsiadki 3 m-ce? Może chociaż w zawieszeniu? I czy można wezwać policję? I jak sformułować doniesienie o przestępstwie? Ta pani jazgocze, jak baba na jarmarku i doprowadziła mnie do tego, że nie zauważyłem jednej nieważnej karty?

Otóż na Śląsku może była intencja przykrycia fałszerstw. Nie wiem. Ale mogła też być po prostu „mieszanka wybuchowa” „pierona – skrupulanta” i „pierona – rutyniarza”. I szlus, poleciało. Z pieronami nie ma żartów. My, tu na Mazowszu,  tylko jazgoczemy, jak baby na jarmarkach.

4.      Lekcja.
Obecność różnych „skrupulantów – neofitów” to wspaniała lekcja mechanizmów politycznych i towarzyszących im – społecznych. Przede wszystkich dla nich samych – owych skrupulantów. Oraz dla ludzi, którzy ich tam posyłają w bój, niby nieostrzelaną piechotę, czasem na straty. „Odwołają pana z funkcji, ale ja panu przygotowałem upoważnienie jako męża zaufania”.
To jest remedium.

A co z lekcją dla tych koordynatorów? Czy wyciągną wnioski z sytuacji, że tu jest konflikt postaw i mentalności a nie wojna polsko-polska? Że potrzebna jest cierpliwa praca u podstaw, żeby zbliżać do siebie skrupulantów i rutyniarzy?
Nie można prowadzić wojny z całym społeczeństwem, które „nie dorosło” do wymagających czasu i wytrwałości procedur, tylko jakoś te procedury doskonalić i uzyskiwać dla nich coraz powszechniejszą akceptację. Inaczej zaraz wszystko wróci w stare koleiny: „neofici” się zniechęcą, a „rutyniarze” przetrwają, by dalej „szybko i sprawnie” itd.

5.      Wnioski skomentowane i ubarwione kolorytem lokalnym realiów
a.      Potrzebna jest postawa otwartości na doskonalenie procedur (są po prostu nieżyciowe – tzn. nie przystają zupełnie do mentalności przeciętnego Polaka. A to ludzie, nie anioły - Polacy mają te procedury stosować. Ktoś je przecież, do stu tysięcy członków komisji, albo do stu tysięcy jazgoczących bab, musi realizować!
A może znajdziemy w końcu dwieście tysięcy skrupulantów, którzy się zgłoszą na każde wezwanie do dwudziestu tysięcy komisji? A jak nie? To się dobierze z łajdaków - rutyniarzy?

Twierdzę, że te procedury są powszechnie łamane! Może się mylę? Kto mnie wyprowadzi z błędu?!
Chciałbym to zobaczyć. Gdzieś być, np. jako mąż zaufania, obecny w Komisji, gdzie się je skrupulatnie przestrzega.

Ja nie umiałem tego do końca wymóc.
A tak naprawdę - od samego początku czułem, że coś jest nie tak. Może ja sam jestem bezobjawowym „rutyniarzem” - debiutantem?
Umiałem natomiast zarobić na opinię człowieka całkowicie oderwanego od rzeczywistości, dręczącego innych, uprawiającego mobbing i … „w ogóle”. A wszystkie inne komisje wokół robiły wszystko „szybko i sprawnie”. Bez różnicy, czy tam był ktoś z RKW, czy nie.

b.      Potrzebne są obowiązkowe szkolenia praktyczne z liczenia głosów. A może nawet zawody „komisji wyborczych”. Z agentami -, fałszerzami i upierdliwymi mężami zaufania.
A nie tylko teoretyczne – „jak można sfałszować wybory”, ale również szkolenia „nauki jazdy” – nie na sucho, tylko na tysiącu kart do głosowania.

W symulowanych warunkach nacisku, stresu i lekceważenia i narastającego poczucia absurdu. Dla „liderów przestrzegania procedur”. Jestem gotów stawić się na takie szkolenie jako symulujący „rutyniarz”.

c.      Nie dajmy się wciągnąć w spiralę wzajemnych niechęci między dwoma wrogimi obozami. Może warto zacząć łączenie Polaków przy pomocy nowego sportu – „Komisja Wyborcza”?


6.      Zakończenie refleksji
Można ten ostatni wniosek potraktować, jako żart. Można go potraktować, jako wyraz pewnej frustracji i bezradności wskutek poniesionej klęski w pełnionej funkcji publicznej. Klęski odniesionej mimo wielu starań, kosztem pracy zawodowej i życia rodzinnego. Ale nie wolno tego odczytać, jako szyderstwa z demokracji. To nie było moja intencją.

poniedziałek, 22 września 2014

Link do sąsiada - prawdziwego artysty

Jeszcze o nim usłyszycie!

Nie mogę się oprzeć, ale ponieważ jest to dla mnie coś w rodzaju przełomu (nie wiem, czy autor podlinkowanego bloga też tak myśli) nie mogę czekać, aż sporządzę porządny wpis promujący.

Na razie proszę sobie samemu poklikać i poczytać. Ale przede wszystkim pooglądać.
To adresuję do artystów sztuk pięknych dla oczu...

Oto ktoś mi bliski nie tylko z powodu talentu:

piątek, 30 maja 2014

Inna Marysia

Źródło zdjęcia


Napisałem kiedyś notkę o utalentowanej, dorosłej Marysi. I jej eleganckiej deklaracji: "Patriotyzm? W razie czego ja sp..."
Tutaj, z wyjątkiem paru przyjaciół, nikt jej nie czytał. Ale na portalu Radia Wnet, jak na moje "sukcesy inaczej", ma imponującą liczbę odsłon.
Odniosłem się do dylematów utalentowanej pannicy, znanej aktorki, córki słynnego aktora.

Zresztą, czy to jeszcze dylematy? Czy już wybór? 
Zależy od nastawienia.
Ja się nastawiam niechętnie, jak to jest promowane w głównym nurcie Trójki przejętej przez lewaków, jako "piosenka dnia".
Ale przecież nie wszyscy są tacy uprzedzeni.

Odczytać to można, jak dramatyczny krzyk strachu przed  spodziewaną Apokalipsą. Można. Kto ma takie nastawienie. Marysia P. zna polską historię, może nawet lepiej od swego kolegi z Krakowa, Macieja S. i wie, że to raczej polskie dzieci były tarczami najeźdźców. A nie odwrotnie. Coś czuje, że może to nie ostatni raz. I się boi. To ludzkie.
Ale można również w tym nie widzieć niczego więcej, jak wyraz życiowego nihilizmu, jak przedziwne, awangardowe, nieco cuchnące wczorajszym niewywietrzonym pomieszczeniem po młodzieżowej balandze, kassandryczne zawołanie: "Bawimy się, a po nas choćby potop".

Można wreszcie w tym widzieć po prostu ograniczone horyzonty "postpolityki". Przyłączenie się do głównego nurtu. "Ciepła woda w kranie", jako program polityczny.

Coś, co paradoksalnie, na prawicy teraz robi taką karierę. Pod postacią polityki "realnej".
Dość polskiej utopii!
Interesy polskie, jako "ochrona życia, zdrowia i mienia obywateli, a także przetrwanie jego kultury i gospodarki" * powinny być realizowane przez szukanie nowych rozwiązań .... w przeszłości. 
Wszystkie ręce na pokład! W sprawie dekonstrukcji polskich mitów stwórzmy sojusz ponad podziałami!

"Katastrofalnie błędna decyzja odrzucenia sojuszu z Hitlerem", "Obłęd 44" itd...  aż do liczenia na świetnego wojskowego - Jaruzelskiego, że po zamachu stanu, będzie prowadził mądrą politykę. I zawód. Marny polityk. Szkoda.
O dalszych pomysłach, jak, w imię pamięci o polskich ofiarach na Wołyniu, pokazać teraz Ukraińcom nową, rozsądną polską twarz - schadenfreude, i nie dać się wciągnąć w "ukraińską awanturę" ani "cwaniakom" ani "idiotom", lepiej nie wspominać

Czy można się dziwić biednej Marysi, że zrobił się jej w głowie, według jej własnych słów,  kompost ?
Można tylko zadumać się nad moralnym i mentalnym spustoszeniem, jakie sami sobie fundujemy, sekundując dzielnie agentom wpływu i pożytecznym idiotom. Karuzela osiemnastowiecznego "nierządu",  którym stoi Polska, kręci się, jak szalona. Tylko teraz mamy jeszcze "nierząd dusz".

Jakieś powody do optymizmu? Teflonowy Pan Premier sprowokowany przez inną Marysię ma ich pełne garście.
A ta Marysia, z następnego pokolenia, nie ma wątpliwości. Obce są jej dylematy i strachy  jej "ciotki" Marysi "Juliasiewiczowej".
Pan Premier udaje patriotę. I pyta go wprost: Dlaczego Pan udaje?

Czyżby to nowe pokolenie było pokoleniem Konfederatów Barskich? Oby szczęśliwszych i lepiej zorganizowanych.
A rozpętała się burza. Łatwo w tej "nierządnej" burzy znów się pogubić. Łatwo to zakwalifikować, jako jeszcze jeden wygłup nastolatki, szukającej rozgłosu. Już takie hipotezy szerzy się wśród ludzi deklarujących, jako "prawica". Panowie Prawica wytwornie marszczą nosy.


Pewien pan nazwał Marysię "durna gówniara".
W podobnym sensie, chociaż kulturalnie, ustosunkował się do słynnej już wypowiedzi licealistki z Gorzowa, pewien mój znajomy, oczywiście prawicowy, jak się patrzy, z Poznania.

A ja myślę, że "durna gówniara" powiedziała więcej i jaśniej, niż Panowie Prawica są zdolni sobie wyobrazić.
"Dziecko" nie musi uzasadniać, gdy woła: "król jest nagi". Ono to widzi.
Uzasadniać, albo wyjaśniać, muszą tacy mędrcy, jak oni. Tylko jakie jest uzasadnienie dla oczywistego stwierdzenia o UDAWANIU według pijarowskiego scenariusza?

A co? Król jest nagi, czy nie?
Niech Panowie się tym zajmą, a nie psychologizowaniem na temat "dziecka".

I ważniejsze jest to, co się dzieje TERAZ - po tym krzyku.
I nawet nie z nim, "dzieckiem", tylko z nami.

Niedługo "kamienie wołać będą".
I chyba niektórzy Panowie Prawica będą musieli podciągnąć się z psychologii skał.


Skoro oni stawiają hipotezy co do przyszłości mężnej nastolatki, to ja, stary osioł, też postawię.
Dzielna mała. 
Życzę jej wszystkiego najlepszego. Ale to dopiero początek. Droga przed Wami, Drodzy Młodzi Przyjaciele, wyboista i daleka.
Odwagi Wam nie brakuje. Życzę Wam wytrwałości.

--------------------------------------------------
Przypis * Opcja na prawo, 2/135 Od redakcji

wtorek, 15 kwietnia 2014

Rozmowa z Białym Wielorybem


  Biały Wieloryb z Wrzuty, ale nie daję linka, bo mój program antywirusowy blokuje tę stronę.
Nie mogłem się jednak powstrzymać, zobaczywszy, wypisz wymaluj, portret Przyjaciela 
J
Biały Wieloryb napisał mi pod wpisem „Polska Antygona” taki komentarz.
Kris! Easy! Żadna oficjalna instytucja polska nie oskarżała gen. Błasika o to, że był pijany.
Robiła to tylko p. Anodina, której oskarżenia zostały oficjalnie zaprotestowane. Więc nie uważam, że pani Błasikowej należą się jakieś specjalne urzędowe przeprosiny.
Do 100 lat już mi niewiele brakuje, więc mogę spokojnie patrzeć w różne oczy.
Godzę się z opinią, że niektórzy z poszkodowanych ochoczo grają kartą swojego cierpienia dla np. kariery politycznej, jak liczne panie G i inne takie. Mnożące się hipotezy potwierdzające krwawy spisek Tuska z Putinem mnie osobiście zniesmaczają.
Akurat miałem we życiu epizod związany z lotnictwem i absurdalne hipotezy pozostają dla mnie absurdalne.
Pozdrowienia z prowincji (a czasem z morza )
Odpowiadam mu poniższym tekstem, aktualizowanym kilka razy, ostatnio 22 kwietnia 2014.

Wielorybie Białucho, Spoko :)

Zacząłeś "sympatycznie", po przyjacielsku (co odnotowuję z przyjemnością) i dystansem.
(A skończyłeś... odpływając w siną dal, po dwóch krótkich wypowiedziach :( przyp. w poświąteczny wtorek, 22 kwietnia br.)

Dystansem do ...no właśnie, do czego?
Do straszliwego krajobrazu po bitwie, czy też do "żałosnego wypadku lotniczego, w którym zginęło paru pisiorów i tylko jedna kaczka"?
Do państwa, które, wzorem swego Wielkiego Brata, potrafi jedynie zwalać winę za gigantyczne katastrofy - kompromitacje - na pilotów?
Które promuje polską odmianę "awiacjonnej demokracji"?
Do państwa, które od czasów afer Rywina i kolesiów ze Starachowic nie potrafi dopaść ani jednego skorumpowanego polityka, gangstera, zdrajcy i agenta ale za to dzielnie walczy ze studentami, kibolami i faszystami i blogerami?
(To ostatnie - to wyczyn policji z 23 kwietnia 2014, Braniewo, "ochrona kontrwywiadowcza" ruskiej demonstracji pod pomnikiem kata AK, Czerniachowskiego, takiego lokalnego Sierowa przyp.12 maja 2014, KR)
Które walczy ze swoimi własnymi funkcjonariuszami, chroniąc mafiozów, gangsterów i banksterów?
Do państwa, które nie potrafi ochronić ważnych świadków i ekspertów przed "samobójstwem", morderstwem przez "przypadkowych wariatów", lub "wypadkiem samochodowym", ale potrafi szydzić z każdej próby postawienia pytań o przyczyny jednego z najważniejszych wydarzeń powojennej Polski?
A może do państwa, które z uporem godnym lepszej sprawy stara się czcić pomniki najeźdźców i ścigać "profanatorów", ale nie potrafi zabezpieczyć pomników bohaterów (Inki) i pomników ofiar (pomnik w Jedwabnem)?
Do państwa, "które zdało egzamin", czy do państwa, które upadło na kolana wobec obcej potęgi a wobec wdów i sierot pręży muskuły, jak koleś z byczym karkiem?

Piszesz niejasno i wbrew swym zapewnieniom o zbliżeniu do kręgów lotniczych, zdradzasz pewne niedoinformowanie lub uleganie suflowanym kłamstwom.


A chętnie bym się dowiedział czegoś konkretnego w sprawie Katastrofy - faktów i ich ocen. Od osoby, którą znam, lubię i szanuję.

Nie wiedziałbym również na podstawie Twojego komentarza, czy współczujesz wdowom smoleńskim, czy gotów byś był się z nich naigrawać, wypominając im chęć błyszczenia w przestrzeni publicznej i „robienia kariery”.

Na szczęście trochę Cię znam i wiem, że im, przynajmniej trochę, współczujesz. 

Nie mam pojęcia, jakie absurdalne teorie masz na myśli? Wrócę do tego jeszcze na końcu. Pozwól jednak, Drogi Waleniu, na pewien wstęp.
Zawsze nam się dobrze rozmawiało. Widocznie udawała nam się  sztuka "obopólnej rozmowy", mimo różnic.

Od naszej ostatniej biesiady, o ile pamiętam, przy bułgarskim winie, w słowackich górach, naśladujących jeszcze nieśmiało austriackie Bad … coś tam, gdzie próbowałeś mnie nauczyć lepszego stylu zjazdu z czarnego stoku, nie upłynęło nawet dziesięć lat, ale miały miejsce prawdziwe wstrząsy tektoniczne, przeminęła epoka.
Jakie są jej znamiona?

Oczywiście, jak każdej NOWEJ epoki - POSTĘP.
Oto pola, na których się odbywa.

1) Absurd
W tym zakresie dokonał się gigantyczny postęp. Żeby nie być całkiem gołosłownym, jeden drobny przykład:
Bogdan „Katastrofa” Klich, zamiast strzelić sobie w łeb, albo chodzić po wsiach i miasteczkach w worze pokutnym i z wyłupionymi oczami, ponieważ za jego czasów, w dwóch katastrofach, zginęło więcej generałów niż w Katyniu( !) i całe dowództwo lotnicze i nie tylko,  zakandydował i…został wybrany do senatu z królewskiego miasta Krakowa.
Jeśli chodzi o absurd, sprawa jest raczej rozwojowa.

To mnie bardziej zniesmacza, poza tym, co opisałem w felietonie. Na co Ty odezwałeś się po latach z tym mitygującym komentarzem.

Ale absurd absurdem. To tylko artystyczna awangarda. Teatr absurdu na polskiej scenie politycznej.

2) Kłamstwo.
Ilość kłamstwa, jaka "tu" się nagromadziła przekracza wszelkie normy świata, do którego aspirujemy. Nie tylko „my”, również rządzący nami trampkarze. A „oni” chcieliby i być na Zachodzie i rządzić tak jak na Wschodzie, czyli, jak własnym kołchozem.

Śmiem twierdzić, że kłamie się teraz bezczelniej, niż za naszej poczciwej, safandułowatej komuny lat siedemdziesiątych. Jest postęp?

Przykłady? Jeden z nich został omówiony w poprzednich dwóch wpisach (pierwszy i drugi).
To nie jest pomyłka. To nie jest drobne kłamstewko. To kłamstwo - narzędzie.
Narzędzie - niezbędny składnik akcji dezinformacyjnej towarzyszącej od pierwszych minut Katastrofie.
Właśnie ta akcja jest jedną z przesłanek przemawiających za teorią zamachu.
To metodyczne, niemal całkowicie pozbawione elementów zaskoczenia, od pierwszych minut po Katastrofie, działanie kłamstwa. Które rozlało się stopniowe w polskiej przestrzeni publicznej, niczym złowrogie echo.

Praktycznie bez żadnego przeciwdziałania ze strony państwa.
Państwo się nie sprawdziło.
Nie przeciwdziałało - upokorzeniom, pohańbieniu, krzywdzie wdów i dzieci, profanacji zwłok, ujmie na honorze oficerów i powadze urzędu prezydenta, majestatu Rzeczypospolitej.
A to był święty albo psi, jak kto woli, obowiązek każdego funkcjonariusza państwowego.


3) Skutek: Pomieszanie i rozmycie pojęć dobra i zła.
Pomieszanie tego co wielkie i tego, co nieistotne, tragedii narodowej i wypadku w garażu. I dalsze brzemienne tego skutki.

4) Zgorszenie. Wyhodowanie kasty szyderców, nie mających ni czci, ni wiary. Celebrytów, polityków i zwykłych meneli, bohaterów jednego wieczoru.

No i mamy "jaja".
"Wypadeczek", jak twierdzą jedni. I rechoczą.

Największa tragedia narodowa po powojennym, komunistycznym ludobójstwie  na Wolnych Polakach. I po ogólnonarodowym praniu mózgów później, z małymi przerwami, do dziś.
Jak twierdzą inni. I płaczą!

Tamte tragedie miały skutki.
I to Wydarzenie, Katastrofa, czy Zamach Smoleński, wszystko jedno, ma brzemienne skutki.

4) Kołtun z kosmicznymi jajami w środku.
Przez cztery ostatnie lata owo Wydarzenie zrodziło dwa, nie jedno, przedziwne, nie jajcarskie - "kosmiczne jaja". W splątanym kokonie emocji i uczuć - przede wszystkim nienawiści i miłości. Z przewagą nienawiści i pogardy. Obopólnej.
Razem tworzy to  swego rodzaju śmierdzący kołtun, diabelski pakiet.

Tragedia, honor i szlachetne poświęcenie z jednego kosmicznego jaja obok groteski, zaprzaństwa, zdrady i hucpy z drugiego. Splątane ale osobne.

5) Dylemat więźnia - wybór między dwoma jajami diabelskiego pakietu.

„Przeciętny” Polak, taki, jak my dwaj,  nie ma wyjścia. Stoi wobec swoistego "dylematu więźnia" - wyboru z tego diabelskiego pakietu, między jednym i drugim jajem.

Na podstawie Twego „niewinnego” komentarza odkrywam z pewnym bólem, że właściwie nie można jednocześnie współczuć smoleńskim wdowom, z powodu dotykającej ich haniebnej agresji i – jednocześnie - wyznawać „rozsądną” teorię zwykłego wypadku lotniczego, głoszoną przez niektóre koła „zbliżone do lotnictwa”.
Mimo, że obie sprawy należą przecież do różnych systemów poglądów a nawet do różnych rodzajów wrażliwości.

Czyżby jednak należały do różnych porządków ale w ramach pewnych odrębnych hierarchii wartości?
Zaczynam się obawiać, że właśnie tak jest. Ciągle poczuwam się do pewnej wspólnoty z przyjaciółmi z dawnych czasów, tak, jak z Tobą.

I jednocześnie spostrzegam z rosnącym zdumieniem, że wystarczy pewien sygnał z dowolnego poziomu pewnej hierarchii (np. dystans do krzywdy wdów i domniemanej hańby ich krzywdzicieli) by całkowicie przewidywalne były poglądy w sprawach z pozornie innego porządku - w sprawie "absurdalnych teorii" o przyczynach Katastrofy.
A może nawet o ocenie "naszego nieszczęśliwego kraju", albo, jak kto woli, "państwa, które się (jak najbardziej) sprawdziło, jest szczęśliwym miejscem na ziemi, w bratniej rodzinie europejskich narodów".
Zdumienie w moim wieku jest sygnałem, że mamy do czynienia z zupełnie nowym zjawiskiem, o którym może warto by było podyskutować.
Mylę się?
Ten tekst miał być wywołaniem dyskusji w celu potwierdzenia lub sfalsyfikowania mojej tezy.

Ty, Drogi Wielorybie, czy Delfinie, biały, czy czarny, nie wiem do końca, bo uchyliłeś się od tej dyskusji. Sugerujesz, że masz siłę, by wytrzymać z dystansem, czy pewnością siebie, wzrok "ofiary", zwłaszcza, że może ona nie taka niewinna.  Do 100 lat już Ci niewiele zostało, więc możesz spokojnie patrzeć w różne oczy"
Mnie też niewiele, ale ja nie mogę.

Dlatego rozmawiam z Tobą dalej, mimo Twojej nieobecności. Licząc na obecność kogoś innego, który podobnie, jak Ty rozstrzyga dylemat więźnia, ale ma mniej niż Ty pewności siebie, podczas patrzenia w oczy.

Zajmę się więc teraz innym fragmentem "kosmicznego jaja", które wybierają Ci, którzy patrzą w oczy Polskiej Antygonie i ...nic nie czują.

6. "Rozsądne" - nie - "absurdalne"  teorie o przyczynach Katastrofy Smoleńskiej.

No, jest tu pewien pluralizm.
Ale ja znam wiele, jestem dostatecznie oczytany.
Dla ustalenia uwagi, wymienię dwie, te najbardziej "rozsądne”.

Pierwsza, głoszona przez Najwyższy Autorytet z pewnej gazety, autorytet na literę M. (cytuję za moim własnym wpisem)
Jestem zdania, że były dwie istotne przyczyny katastrofy. Pierwsza: ten samolot nie powinien wystartować z Warszawy; po drugie - nie powinien lądować na lotnisku w Smoleńsku. Warunki atmosferyczne nie zezwalały na jedno i drugie.”

Druga, jeszcze prostsza, głoszona od pierwszych minut po katastrofie. Odtwarzam przekaz dnia na własną odpowiedzialność:
Piloci usiłowali lądować we mgle i spowodowali zderzenie z brzozą. Szukamy jeszcze, kto ich do tego skłonił. Jeden z podejrzanych wykręcił się tym, że jednak był trzeźwy i jego ciało w niejasnych okolicznościach znalazło się w innym miejscu, niż piloci. Ale może dzwonił do nich przez komórkę…Sprawa jest rozwojowa…”.
Po czterech latach.
Tyle mamy. I to "tyle" część, duża część przeciętnych Polaków - kupuje.

7) Ja nie kupuję. A Ty???

Według mojej teorii dwóch jaj - Ty - kupujesz!

Być może białym wielorybom z mórz południowym, które z tej oddali oglądają polski grajdołek pod duchową wodzą „służących w europejskich liberiach”, wydają się te teorie całkowicie satysfakcjonujące. Być może. Nie wiem.

Natomiast, gdyby nie moje "jajowe" odkrycie nie rozumiałbym zupełnie, dlaczego te wieloryby mają taki wykwintny smak, że zniesmaczają ich teorie o zamachu, spisku i wybuchu na pokładzie?
One, jak by się nie wydawały absurdalne, mają przecież silniejsze oparcie na znanych faktach.  Jest ich wiele.

8) Co ja w takim razie myślę?
Myślę faktami i tylko na faktach buduję swoje hipotezy.

Opisałem jeden z nich.
Ja również, Drogi Przyjacielu - Wielorybie, oczywiście „w pewnym sensie”, miałem epizod lotniczy. I nie mówię o wyglądaniu przez luk samolotu w kierunku skrzydła.
Jestem inżynierem mechanikiem i Instytut Lotnictwa kiedyś nawet płacił mi za pewną robotę. I nie było to sprzątanie rejonów.


Poruszanie się wśród bezspornych faktów ułatwia mi zarówno odróżnianie kłamstwa od prawdy, tragedii narodowej od zwykłego wypadku lotniczego, jak i krzywdy wdów i hańby ich krzywdzicieli. Wybór innego, niż Ty wybierasz, kosmicznego jaja. Prawdziwszego, lepszego. Tak myślę.
---------------------------------------
Wróćmy jeszcze, dla rozluźnienia przyciężkiej atmosfery mojej odpowiedzi, do absurdu, który, według swego mniemania, tak czujnie tropisz.

Być może rzeczywiście teoria o spisku Tuska z Putinem zbliża się najbardziej do absurdu. Ale nie jestem pewien, czy byśmy się zgodzili, co do przyczyny, która czyni tę teorie absurdalną.

Otóż absurdem wydaje  się, by wielki gangster wchodził w spółkę z trampkarzem z podwórka. On nie wchodzi nawet w spółki ze wszystkimi "swoimi" ludźmi, np. …z Mied...znaczy - Niedźwiedziem. Nomina sunt odiosa.

Pozdrawiam Cię serdecznie i zmykam. Kiedy Ty kołyszesz się na falach mórz południowych, ja miotam się między blogiem a obowiązkami emeryta pracującego.
Polecam Ci inny komentarz, dotyczący pani Generałowej, z tekstu "Glossa...",  mojego przyjaciela, Romeusa.

Pozdrawiam serdecznie ze wsi. Stopy wody pod kilem.

czwartek, 3 kwietnia 2014

Glossa do notki „Polska Antygona”

Do swojej krótkiej notki „Polska Antygona” napisałem komentarz, zawierający błąd, co do autorstwa tego określenia. Zamiast niego, piszę tę glossę.

Autorem tego szlachetnego przydomku pani generałowej Blasik(Polska Antygona), jak się okazuje, jestem ja sam. 
Rafał Ziemkiewicz użył określenia „Antygony” dla określenia wszystkich wdów smoleńskich.

Tomasz Łysiak, który staje się najbliższym mi ideowo publicystą, zrobił natomiast szczegółową analizę „projektu agresji symbolicznej”, albo, mówiąc wprost, zhańbienia poległego w Katastrofie Smoleńskiej generała (W okresie od 1993 do 1995 studiował w Akademii Obrony Narodowej w Warszawie, po ukończeniu której uzyskał dyplom i tytuł oficera dyplomowanego. Był również absolwentem kursu Holenderskiej Akademii Obrony w Hadze (1998) oraz Szkoły Wojennej Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych w Montgomery (2005) – Wikipedia).

To jeden z generałów – nowej, wolnej Polski. Tak on pewnie sobie myślał:
„Teraz jest Wolna Polska i będę jej wiernie służył. Aż do ofiary życia.”
Katastrofa Smoleńska wyeliminowała właśnie wiele ludzi „nowych czasów”. Zgodnie z proroctwem Janusza Kurtyki, wypowiedzianym kilka dni przed Katastrofą (Za każdym razem zaciskam zęby, żeby nie napisać określenia tego Wydarzenia w cudzysłowie):

 „Demontaż Państwa już się zakończył, teraz zaczną znikać ludzie.”

Czy dostatecznie dużo zostało ich w wojsku, które nagle okazuje się jednak potrzebne?
Czy pamięć o takich ludziach, jak generał Błasik, trzeba kultywować, czy też uważać, jak pewien internauta, że „fakt, iż był trzeźwy podczas lotu do Smoleńska, nie oznacza jeszcze, że czymś się wyróżnił” ?

Prawda, że celny komentarz? Pożyteczny Idiota (PI), nie kumający nic i nie odróżniający honoru od hańby i podłości od przyzwoitości? Czy agent wpływu (AW)? A może jedno i drugie? Razem - PiAW?

Ja myślę, że właśnie to – coś „oznacza”. Mianowicie, że to nie był wcale przypadek, że włąśnie on stał się obiektem tego haniebnego, starannie przemyślanego ataku symbolicznego.

I może o to właśnie chodzi, żeby ten Generał był zapamiętany przez „spostrzegawczych”, że „jednak był trzeźwy”, a przez „gapy”, że „podobno był pijany, chociaż, kto to wie, ruskim nie można wierzyć”?

Tomasz Łysiak przytacza poruszający a nieznany mi dotąd fakt, że po konflikcie Lecha Kaczyńskiego z pilotem, podczas lotu do Gruzji, generał Błasik, z instrukcją HEAD pod pachą, udał się do prezydenta i tłumaczył mu z całym szacunkiem, że podczas lotu - to pilot "jest jego przełożonym".
I prezydent przyznał mu rację. Coś rzadko spotykanego. Konflikt został wyjaśniony, jak to wśród ludzi przyzwoitych i wszystkie strony pokazały klasę.

Nie przeszkodziło to owym PIAW- om ignorować faktów i wykorzystywać starej historii, do spekulacji o „naciskach”. Dodając haniebny, kłamliwy zarzut, bo same spekulacje by nie wystarczyły.

Tym większy szacunek mam dla wspaniałej wdowy, generałowej Błasik, Polskiej Antygony, stawiającej, niemal samotnie, tamę takim projektom. Strażniczki Honoru Polskiego Żołnierza.

Część Jego pamięci. I niech Bóg ma Ją w swojej opiece.


czwartek, 27 marca 2014

Polska Antygona

Ten tekst pisałem wieki temu. Jeszcze w okresie obowiązywania miłości do Związku Radz...ups do Putina.

Gazeta Polska wydała płytę "Pogarda".
Rzecz o pogardzie III Rzplitej do zawadzających pozostałości.
 
Pozostałości po tych nareszcie już nie przeszkadzających "ludziach Kaczyńskiego".
"Ludzie Kaczyńskiego" już nie przeszkadzają. Już wypruto wszystko, zamieciono, już mogłaby nareszcie rozkwitnąć stoma kwiatami polityka miłości.
Niestety mieli rodziny. I te rodziny psują wszystko.
Stąd uzasadniona (całkowicie) pogarda. To naturalna reakcja na oburzające uroszczenia. 
Komuś przyzwoitemu na literę K. kojarzy się ta cała heca z Muzeum Lenina.
Innemu, na literę N, nie mieści się w głowie, że ktoś domaga się ekshumacji i tłumaczy żartobliwie, przypomina, że przyczyna śmierci jest ogólnie znana, nastąpiła ona mianowicie wskutek uderzenia z dużą prędkością o ziemię. Czy jakoś tak. Chyba nie zamordowałem pointy?
Jeszcze ktoś inny, na literę G. oburza się, że pytanie wdowy o bezpieczeństwo osobiste to w istocie pytanie, czy czasem premier nie wydał rozkazu zabicia.
No tak. Pewne pytania są nietaktowne. Wdowa, obawiająca się o swoje życie mogłaby się w skrytości ducha trochę poobawiać i nic nie gadać nietaktownie.
Tutaj tekst się urywa. Od tamtego czasu kilka osób związanych z katastrofą, mających coś w tej sprawie do powiedzenia, jako świadkowie, popełniło samobójstwa, zginęło w wypadkach. Niektórzy zaledwie stracili pracę i tylko  im przecinają przewody hamulcowe.
Nic ciekawego. Nuuuda.

Myślałem, że nigdy nie opublikuję. Nic odkrywczego. Po prostu świadectwo wrażliwości na ciągle narastające objawy pandemii nosorożacizny, wrzawy rozpaczliwej balangi.

Ale w ostatnich dniach eksperci rządowi ogłosili oficjalnie, że generał Błasik był trzeźwy w chwili śmierci i jeszcze jedna kampania pogardy i nienawiści, o której w tym tekście nie zdążyłem wspomnieć, rozsypała się, jak domek z kart.
Domek był już omszały i balangujący Polacy o nim zapomnieli. Jego rozsypanie nie wzbudziło zainteresowania. Oczywiście poza garstką oszołomów i starych pierników, blogujących, zamiast zająć się czymś pożytecznym.

Dobrze, już dobrze. Zaraz się biorę do pracy.

Nie oczekuję, jak pewien bloger z Salonu24,
że moi znajomi,
którzy na tej konstatacji, dziś wiadomo, że również podstępnym ruskim kłamstwie, poprzestali. (...) dzisiaj są dzięki temu dysonansowi poznawczemu mądrzejsi. 
Ale oczywiście, jak będę miał pierwszy dowód oprzytomnienia, natychmiast to ogłoszę, jako najlepszą wiadomość, od czterech lat.


Opublikuję tylko zdjęcie i zawołam za Dzielną Wdową, generałową Ewą Błasik:
Przeproście!
Polska Antygona
Albo przynajmniej wytrzymajcie jej wzrok...