Miło Cię widzieć!

Ładowanie strony

O projektodawcy

Grzegorz Żochowski

Grzegorz Żochowski

Białystok

Nie chcę być leniem... Chcę dużo pracować, mało zarabiać, czerpać przyjemność z obcowania ze sztuką, słuchać mądrzejszych, wykazywać entuzjazm oraz podziw dla pomysłów przełożonych, być usłużnym, nie majstrować przy pianinach, bo się nie znam. Chciałbym tryskać energią i olśniewać gotowością, by spełnić każde polecenie. No i chciałbym się znać na pianinach i w końcu zrozumieć, po co mi to wysłużone dłuto, które dostałem od Profesora na urodziny.
(Mam nadzieję, że dobrze napisałem Panie Profesorze, mój mentorze i pracodawco)

Napisz wiadomość do Projektodawcy

38 PLN z 6000 PLN

6 Wspierający

Zakończony Cel nie został osiągnięty

Model finansowania: "wszystko albo nic". Aby otrzymać środki, projekt musi osiągnąć minimum 100% finansowania do 02.04.2015.

Jak zostać Wielkim Szopenistą

O projekcie

Mam zaszczyt przedstawić pełną niewymuszonej elegancji i artystycznego geniuszu postać Profesora Zbigniewa Szruby - pianisty, muzykologa, jedynego na świecie rysunkowego profesora, który napisał podręcznik. Poniżej znajdziecie opis projektu wydania owej książki jego autorstwa, czyli...

 

Pobierz fragment

 

Profesor Zbigniew Szruba - kierownik projektu, mentor, intelektualny przywódca, człowiek o ogromnej wiedzy szopenistycznej oraz fryzurze. Jego strona internetowa: https://www.facebook.com/pages/Profesor-Zbigniew-Szruba

Izabela Stępień - niezastąpiona pomoc, koleżanka z Instytutu, dwojga znaczeń kulturystka: znawczyni sztuki i wojowniczka sumo. Strona internetowa: https://www.facebook.com/IzaKleoStepien

Monika Rejkowska - ilustratorka, portretuje poczynania reszty zespołu. Strona WWW: www.rejkowska.pl

Grzegorz Żochowski - ja. Uczę się na Szopenistę. Profesor mnie przygarnął, bo doznał oświecenia: mam być kiedyś jego następcą. Będzie to wtedy, jak on odejdzie, a ja nauczę się grać, stracę ponury wygląd i nie będę nieusłużnym leniem. Na razie skupiamy się na poprawieniu tego ostatniego.

 

Profesor Zbigniew Szruba, wieloletni Szopenista, zapalony ogrodnik i łucznik-amator, zdecydował się na napisanie podręcznika. Nie jest on o godzeniu strzałami w zające ani o hodowli jadowitej trzepieluchy, idealnej do zatruwania ostrzy, ale o pianizmie - dziedzinie o tej wyjątkowej właściwości, że da się ją uprawiać nawet zimą i to w pomieszczeniach zamkniętych.

Pewnego razu, gdy nasz bohater trafił się niechcący w obojczyk (zupełnie nieoczekiwany efekt strzelenia z łuku prosto w lustro), konając uświadomił sobie, że nie pozostawił żadnych zapisków, że świat po raz drugi będzie przeorywał drogę do szczytów Szopenizmu, którą on pokonał bez większego trudu, bo genialnie rozpoznał jego zasady. Całe szczęście po chwili rozpaczy, która wydała mu się podejrzanie długa, przyszła cudowna refleksja, że w tym roku pomylił się chyba i zamiast jadowitej trzepieluchy posadził coś innego. Wyciągnął z rany grot, posmoktał. Tak, to były buraczki. Uradowany otrzymanym drugim życiem, wziął się natychmiast do pracy. No, prawie natychmiast. Wcześniej znalazł i odwiedził szeptuchę, właścicielkę sklepu internetowego "tojad.pl", w którym kupił trefne sadzonki. Jak się okazało, mieszkała w sąsiednim bloku i na co dzień prowadziła warzywniak. Z jednej strony była zdziwiona jego gwałtownym i bolesnym najściem, z drugiej wyjaśniło się, czemu pół roku wcześniej w placówce pojawiła się zalana łzami klientka, bełkocząc coś o odejściu królika Wacława, przyjaciela rodziny. Wtedy sprzedawczyni podejrzewała jedynie, że tamta ma do niej jakiś głęboki żal, ale nie potrafiła zrozumieć dlaczego.

Kilka dni później profesor Szruba znalazł wydawcę, który by książkę wydał, znalazł malarkę, która by ją zilustrowała i przezornie zasadził drzewo na papier. No i zaczął pisać.

(fot. "Dziennik (oprócz sobót, niedziel i świąt) Białostocki". Wielki występ Profesora Szruby.)

 

Podręcznik powstał, by zapełnić braki w kulturze narodowej. Dotkliwy niedobór prawdziwych artystów boli autora - do tego stopnia, że codziennie łyka na ten ból specjalne tabletki, nie może spać, a jak już zaśnie, to śni o weekendzie lecz zaraz się budzi i okazuje się... że jest ranek i trzeba wstawać do roboty. Aby ukrócić cierpienie swoje i tych z Was, którym zależy na sztuce, powstał almanach Szopenizmu.

Kompendium wiedzy pianistycznej przyda się wszystkim tym, którzy z Szopenizmem wiążą swą przyszłość lub przeszłość, błyskotliwie podbuduje prestiż domowej biblioteczki, wyedukuje muzycznie, a po wdrożeniu wszystkiego co zawiera, pozwoli zostać Wielkim Szopenistą. Idea jaka przyświeca profesorowi brzmi "przynajmniej tylu Szopenistów ilu dentystów". Nigdy to zdanie nie zostało napisane, więc nie wiadomo dokładnie, czy chodzi o średniowiecznych trębaczy (dętystów), czy współczesnych stomatologów.

 

Zebrane pieniądze mają trafić do drukarni, żeby ta, znanymi sobie sposobami, przerobiła zwykłe drzewo w niezwykłą książkę. Profesor z Izą Stępień (koleżanką z Instytutu) próbowali kilkukrotnie ukroić tak cienki plasterek lipowego pieńka, żeby wyszedł papier, ale nie szło im to za dobrze. Wystrugany arkusz po wsadzeniu do drukarki miał zwyczaj zacinać urządzenie. Fakt, że nie zeszli z grubością papieru-samoróbki poniżej centymetra i może przez to nie uzyskiwali wystarczającej wiotkości (jakiejkolwiek wiotkości). Możliwe też, że topór nie jest ku temu najlepszym narzędziem, ale nie mieli nic innego, a piłowanie smyczkiem spotkało się z agresywnym sprzeciwem kolegów kontrabasistów, którzy wyjątkowo szybko połapali się, że coś im zginęło (niestety piłowanie smyczkiem nie należy do zajęć cichych).

Drukarze muszą więc dysponować najwyraźniej jakąś sprytną, sekretną metodą i dopóki nie zostanie ona ujawniona, będą za swoje usługi żądali pieniędzy. Zbieramy je dla nich.

 

Kwota projektu zawiera minimum, pozwalające na sam druk. Mamy co prawda w otoczeniu specjalistów od korekty i składu (swoją pracę zrobią za darmo), co napawa nadzieją na dobrej jakości publikację, niemniej dobrym zwyczajem jest sprawdzenie tekstu przez dwie osoby. Gdyby na nasze konto wpłynęła kwota o 800 zł większa, będziemy mogli zapłacić za niezależną korektę, wykonaną przez człowieka z wydawnictwa. Otrzymamy pewność tekstu dobrego technicznie, jest to też warunek konieczny by sięgnąć na wyższą półkę.

Chcielibyśmy, żeby książka wydana była pod auspicjami profesjonalnego wydawnictwa (zaraz napiszę o korzyściach z tego wynikających). Te zaś, aby zgodzić się na wzięcie pod swoje skrzydła tytułu, musi samodzielnie wykonać pewne etapy, w tym właśnie korektę, ale i swój skład. Na te drugie potrzeba kolejnego 1000 zł.

Jak już będzie korekta i skład, to z automatu dostaniemy dystrybucję i do tego dążymy. Bez względu na opcję - podręcznik powstanie, a wspierający obdarowani. Gdyby jednak zasoby skarbonki powiększyły się o owe 1800 zł , zyskalibyśmy możliwość łatwiejszego trafienia do księgarń i szansę na samodzielność przy następnych projektach.

Każda kwota ponad to, będzie przeznaczona na poszerzenie treści i dodatkowe ilustracje. Także w przypadku, gdybyśmy zebrali więcej niż trzeba na druk, ale mniej niż chce wydawnictwo, nadwyżki przeleją się na większą objętość pracy. Nie wątpię, że Profesor ma w zanadrzu jeszcze niejedną mądrość i zechce ją spisać.

Od momentu zakończenia zbiórki potrzeba do 4 miesięcy na finalizację. Niezależnie od zebranej kwoty jest to termin maksymalny. Przy minimum, czyli druk własnym sumptem, nagrody dostaniecie w przeciągu nie więcej niż 3 miesięcy od zakończenia zbiórki.

 

Opisane są obok, zresztą za chwilę je powtórzę, ale pewna rzecz wymaga wyjaśnienia. Wiadomo mi, że Profesor nie wszystkie rozdziały chce przekazać do druku. Dwa z nich zostaną u niego w szufladzie, tam gdzie są obecnie. Trud i spryt, którymi się wykazałem by je przeczytać, dobrze rokują na zachowanie sprawności intelektualnej do późnej starości i porównywalne są do wyciągnięcia rolnikowi ziemniaków spod krzaków i podłożenie w ich miejsce piłek do tenisa w tak perfekcyjny sposób, że pod koniec lata bez żadnych podejrzeń wyjedzie maszyną, żeby zebrać plon. A na koniec przekonanie go jeszcze, że to jego wina, bo przecież zasadził nie kartofle, ale piłeczki do ping ponga.

Uważam, że wiedza ze skrywanych stronic będzie dla czytelników równie pożyteczna, co z pozostałych. Ponieważ Profesor złożył ciężar zebrania funduszy na mnie i nie wiem jak się za to zabrać, żeby nie zawieść, proponuję Wam nagrodę z tymi dodatkowymi rozdziałami. Wydrukuję je sam i dołożę do książki. Tylko, żeby mi się żadne z Was nie wygadało!

Jeszcze jedna historia. Któregoś razu, na Instytutowej wycieczce nad wodę, Profesorowi wymsknęło się coś, co obraziło koleżankę Stępień. Jest ona kobietą, która w podobnej sytuacji reaguje natychmiastowym zwaleniem winowajcy na ziemię i rzuceniem się na niego. Profesor błagał mnie wówczas o ratunek przed uduszeniem, obiecując spełnienie każdego życzenia. Odbiegłem w te pędy ze sto metrów i wykrzyknąłem kalumnię w stronę mściwej niewiasty. Dognała mnie kilometr dalej. Nigdy nie upomniałem się o obiecaną przysługę i teraz nadszedł czas. Przy odpowiednio sowitym wsparciu, korzystając ze złożonej w chwili grozy przysięgi, wymuszę na Profesorze, by napisał wpłacającemu wiersz okazjonalny na zadany temat.

Wśród nagród są:

- podziękowania na stronie facebookowej Profesora;

- podziękowania na stronie facebookowej Izabeli Stępień (oznacza to również gwarancję nietykalności cielesnej z jej strony);

- e-book "Jak zostać Wielkim Szopenistą";

- e-book z dwoma dodatkowymi rozdziałami;

- e-book z krótkim podsumowaniem projektu, ze szczegółami organizacyjnymi i finansowymi, które może komuś pomogą w samodzielnym wydaniu książki;

- książka "Jak zostać Wielkim Szopenistą" z podpisem Profesora, wykonanym lewą ręką;

- wkładka do książki z dwoma dodatkowymi rozdziałami;

- wiersz autorstwa Profesora na zadany temat;

- 1/4 powierzchni tylnej okładki na reklamę (poziomy pasek);

- 1/4 powierzchni strony na kartce przed spisem treści na reklamę (segment).

Profesor obiecał, że podpisze książki. Niech Was nie zniechęca, że podpis będzie zrobiony lewą ręką. Autor ich nie rozróżnia, zbyt to błaha dla niego wiedza, ale to właśnie lewą bardziej lubi. I tym, których ceni pisze listy lewą, a pozostałym: prawą. Nie ukrywam, że osoby znajdujące się w kręgu życzliwości mają problem z odczytaniem kierowanych do nich wiadomości, ale przyjmują to z emocjonalną wdzięcznością, a do Profesora dzwonią, żeby zapytać o co mu chodziło.

 

Dobrze w ogóle to trudne słowo w tytule napisałem? Zawsze mam z nim problemy, mimo że wyrazu "dlaczego" używa się przecież bardzo często.

Rzecz rozbija się o to, że Profesor wydaje książkę po raz pierwszy. Gdyby chodziło o koncert - każda sala przywitałaby go z otwartymi ramionami, gdyby marzył o odczycie - każda uczelnia użyczyłaby swoich sal i studentów, gdyby o sprzedaż nerki - także nie miałby problemów (wszystkie te rzeczy robi dosyć często). Ale drukarze jeszcze temu wybitnemu indywiduum nie ufają, bo nie wiedzą jak pisze. No i każą płacić. Crowdfunding jest atrakcyjną szansą dla nowicjuszy.

Musicie też wiedzieć, że po kilku ostatnich gonitwach na Służewcu i przegranym konkursie łuczniczym (gwałtowny atak wyrostka w momencie oddania strzału), status majątkowy szefa nie wygląda imponująco. Na kontach bankowych prezentowany jest na czerwono. Wyklucza to bezlitośnie całkowity wkład własny.

Model finansowania: "wszystko albo nic"

Aby otrzymać środki, projekt musi osiągnąć minimum 100% finansowania do 02.04.2015 14:02