Aleksander Doba płynie dalej! Kierunek Floryda!
Dodano 27.02.2014, godz. 13:08- Stanąłem na betonie i poczułem, że beton się pode mną chwieje. Stałem z trudem, tak mną kiwało, jakbym był pijany. Zdziwione panie przytrzymały mnie, a ja czułem się bardzo głupio - mówi 67-letni Aleksander Doba, który po 142 dniach samotnej wyprawy przepłynął kajakiem Ocean Atlantycki. Wylądował na Bermudach, by naprawić ster. A teraz jest gotowy, by kontynuować podróż.
Poniżej relacja Piotra Chmielińskiego*.
Ostatnie półtora miesiąca i ostatni tysiąc kilometrów dzielący Olka od wybrzeża amerykańskiego przypomina zaklęty krąg, z którego kajakarz nie mógł się wydostać. Po przepłynięciu ośmiu z przewidzianych dziewięciu tysięcy kilometrów zaczęły piętrzyć się problemy i bariery wystawiające na próbę siły i cierpliwość płynącego. Jedyną przeciwwagą dla mnożących się przeszkód jest optymizm, upór i żelazna konsekwencja Olka, który o swoich zmaganiach na Atlantyku opowiada mi podczas swojego bermudzkiego postoju.
Bez steru na rozszalałym Atlantyku
- To było w czasie sztormu, kolejnego sztormu. Usłyszałem stukanie z tyłu kajaka. Wyjrzałem, a na rufie goło. Gdzie jest ster? Ster jest na linkach, więc nie mogłem go zgubić. Ubrałem się stosownie do warunków sztormowych, przypiąłem do uchwytów i podpełzłem pod rufę. Ster urwany wisiał na linkach. Wyciągnąłem go do góry i okazało się, że nie wytrzymały dwie spoiny. Kajakiem niełatwo jest utrzymać w trudnych warunkach pogodnych kierunek płynięcia na oceanie, a co dopiero bez steru? - opowiada Doba.
W pierwszej chwili pomyślał, ''że to tragedia”, sam na środku szalejącego oceanu w kajaku, który bez steru jest już kompletnie bezwolny. Wysłał SMS-em informację do mnie i do stratega wyprawy, Andrzeja Armińskiego, że potrzebuje pomocy. Wkrótce otrzymał odpowiedź - "Olek, płyń na Bermudy, jeżeli zdołasz. To najbliższy ląd, niecałe 200 mil.”
Na wyspach miała zapaść decyzja o losach wyprawy. Pod uwagę brane były przynajmniej dwie opcje: że Olek zostawi kajak na Bermudach, wróci do Polski, gdzie trochę odpocznie, by za kilka miesięcy wyruszyć z wyspy w dalszą podróż; że po naprawie steru, Olek popłynie na Florydę.
Czy poczuł się zawiedziony, rozczarowany, że jego idea pokonania Atlantyku jednorazowo, bez postoju? W jego głosie przez chwilę dało się słyszeć nutkę żalu. Ale szybko powrócił jego radosny, entuzjastyczny ton, zwłaszcza gdy mówił: Ja jednak jestem optymistą i staram się we wszystkim znaleźć coś dobrego. I tak myślę sobie, że jak udało mi się dopłynąć nawet do Bermudów, to i tak jest to przecież kawał drogi. W historii jeszcze żaden kajakarz nie przepłynął takiej trasy. O tym, że jest to sukces pomyślałem, gdy usłyszałem pełne uznania słowa dziennikarzy bermudzkich. Dla mnie jest to sukces na razie w 75 procentach. Kontynuując wyprawę i dopływając do Florydy osiągnę sukces w powiedzmy 93 procentach. Ale i tak jestem usatysfakcjonowany.
Kilka dodatkowych procent satysfakcji należy się Olkowi za zmagania z przeciwnymi wiatrami, które nękały do ponad miesiąc.
Wiatry bywają przewrotne (a nawet złośliwe)
- To był długi i ciężki dla mnie okres. Być spychanym w złym kierunku, zwłaszcza gdy jest się już tak blisko celu, to coś fatalnego - mówi Doba.
Wszystko, czego Olek potrzebował to wiatrów północnych, a najlepiej północno-wschodnich. W wysyłanych regularnie przez stratega wyprawy, Andrzeja Armińskiego, pięciodniowych prognozach pogody, komunikaty o sprzyjających warunkach przeplatały się z tymi o niesprzyjających wiatrach, sztormach i huraganach. Zaskakująco często nawet te optymistyczne przewidywania nie spełniały się.
Doba opowiada:
Otrzymywałem komunikaty typu: masz wiatr południowy, południowo-zachodni, czyli najbardziej niekorzystny. Na drugi dzień ma być trochę słabszy ten wiatr, na trzeci dzień o wiele lepszy - ma wiać wschodni wiatr, a czwartego dnia i prawdopodobnie w następnych będą wiatry północno-wschodnie, czyli najlepsze, jakie mogą być! No to czekam. Po tych trzech dniach kierunek wiatru okazuje się południowy, czyli niedobry, a ten który miał być najlepszy, okazuje się najgorszym z możliwych!
Analizowałem wszystkie mapy, które miałem na pokładzie, głównie mapę pilotową Atlantyku na ten miesiąc. To jest mapa podająca średnie wartości w oparciu o dane zbierane przez wiele, wiele lat. Dla obszaru, po którym krążyłem tak długo, odnotowano przeważające wiatry południowe - 60 procent, a pozostałe 40 procent to wiatry wiejące z północy.
Powiedziałbym, że przez ten miesiąc rozkład procentowy wyglądał zupełnie inaczej: 90 procent wiatrów z południa, 10 procent z północy. Moje obserwacje potwierdziły się później w trakcie rozmów w mieszkańcami Bermudów, którzy uznali, że ten rok faktycznie obfituje w wiatry południowe.
Decyzja o wyborze Bermudów, jako miejsca naprawy uszkodzonego steru, zasadna była nie tylko z uwagi na odległość od miejsca lokalizacji "Ola”, ale także ze względu na korzystne wiatry południowe, które miały popychać go we właściwym kierunku. I nawet bez steru kajak mógłby trzymać się nowoobranego kursu. Mógłby, gdyby nie kolejny problem.
- Wiatry wiejące z południowego zachodu, które dotąd mi dokuczały, jak się zorientowały, że chcę płynąć na północny wschód, to zaczęły wiać właśnie z tamtej strony! - żartuje Aleksander Doba - Przecież lubimy wiać Olkowi prosto w oczy!
W tych warunkach płynięcie bez steru było niemożliwe, co znalazło potwierdzenie w czasie sztormu, który rozpętał się na Atlantyku, jak tylko Olek skierował się na północ. Zdeterminowany kajakarz-inżynier, żeby móc dotrzeć samodzielnie na Bermudy, skonstruował ster awaryjny, wykorzystując do jego budowy dostępne przedmioty między innymi skrzynkę na żywność.
Spotkanie na Bermudach
Umówiłem się z Olkiem, że będę czekać na niego na Bermudach, by pomóc mu w pierwszej kolejności w ogóle wpłynąć na wyspę, dostępu do której strzegą niebezpieczne dla każdej jednostki pływającego rafy koralowe. W tym celu wynająłem kuter rybacki o znamiennej nazwie "Frog Cutter”, którego właściciel Brent Munro oraz członek załogi Chris Maughan są fachowcami w zakresie ratownictwa morskiego, ale przede wszystkim doskonale znają układ korytarzy prowadzących na ląd.
Na pokładzie kutra wraz z towarzyszącą mi ekipą telewizyjną wyruszyliśmy kilka dni przed dobiciem Olka do brzegów wyspy, na środek oceanu, by sprawdzić, jak czuje się Olek, w jakim jest stanie, żeby go zobaczyć płynącego, zrobić zdjęcia, nakręcić materiał filmowy.
Niezwykłe wrażenie wywarł na wszystkich widok maleńkiego punkcika, który pojawił się na horyzoncie. Potem coraz większy, coraz bliższy i wreszcie chwila grozy Dopływając do kajaka "Olo” przez moment miałem wrażenie, że mit trójkąta bermudzkiego, w którym znikają bez śladu wszyscy przekraczający jego granice, nie jest tylko mitem Kajak był pusty! Opłynęliśmy go dookoła, ale nie było nikogo. Pomyślałem tylko mocno zaniepokojony, kto naciskał sygnał SPOT? Czyżby włączał się automatycznie? Wtem z kabiny wynurzyła się roześmiana, uradowana twarz Olka, przypominająca prawdziwego wilka morskiego: długie włosy, długa broda, ogorzała od wiatru cera.
- To było wielkie przeżycie, bardzo się cieszyłem na to spotkania - opowiada Olek. Trochę byłem zaniepokojony, że dzień się kończy, a kutra jeszcze nie widać. Ten czas dzielący od spotkania z Piotrem i ekipą telewizyjną wykorzystałem na wykąpanie się, przebranie i wyczyszczenie kajaka. Właśnie gdy go czyściłem zauważyłem, że linka od steru awaryjnego się przetarła, więc zacząłem go demontować, żeby dokonać naprawy. Zająłem się pracą, nagle patrzę, a tu kuter już blisko. Więc poszedłem do kabiny, żeby włożyć czystą koszulkę, żeby godnie przyjąć gości.
Dla mnie było to szczególnie wzruszające spotkanie. Zwłaszcza, gdy usłyszałem pierwsze jego słowa wypowiedziane po 4,5 miesiącach samotnego rejsu:
Strasznie dziękuję Piotrze, że jesteś tu i że mam gości na Atlantyku. Taka ogromna niespodzianka. Dziękuję, że przyjechałeś, że mogę uściskać Ci rękę.
Tego uściśnięcia ręki najbardziej mu brakowało - co podkreślał wielokrotnie - podobnie jak rozmów z ludźmi, nawet obcymi i o niczym, uśmiechów.
Niepewny krok na lądzie
Nad ranem 24 lutego przy silnych podmuchach zwiastujących kolejny sztorm, we mgle, deszczu i nieprzeniknionych ciemnościach ograniczających widoczność, wraz z załogą Frog Cutter i dzięki komunikatom nadawanym z lądu przez RCC Bermuda/Bermuda Radio, bezpiecznie przeprowadziliśmy Olka przez usiane rafami koralowymi wybrzeże Bermudów. Dotarłszy do zatoki Ely's Harbour, zszedł z pokładu kajaka, by po raz pierwszy od 4,5 miesięcy stanąć na stałym lądzie.
- To było bardzo dziwne uczucie - mówi. - Było to o świcie, jak dobiliśmy do Bermudów. Tam czekały na mnie dwie urzędniczki, specjalnie wysłane z drugiego końca wyspy, żeby dokonać wstępnej odprawy paszportowej. Stanąłem na betonie i poczułem, że beton się pode mną chwieje. Stałem z trudem, tak mną kiwało, jakbym był pijany. Zdziwione panie przytrzymały mnie, a ja czułem się bardzo głupio. Po 4,5 miesiącach kołysania na falach, nie odczuwałem już tego kołysania, czułem się bardzo stabilnie, stawałem w kajaku, robiłem gimnastykę, nie miałem zaburzeń równowagi. A tu na stałym gruncie, gdzie powinno być wszystko w porządku, świat się chwieje. Mój błędnik był tak rozkojarzony, że gdy nic pod nogami się nie chwiało, to ja zacząłem się chwiać.
Dalej na południe, dalej na Florydę
Uszkodzony ster już jest naprawiony. Olek chce jak najszybciej znaleźć się na oceanie.
- Chciałbym wrócić najbliżej punktu, z którego zawróciłem i stamtąd popłynąć na Florydę - mówi. W New Smyrna Beach mieszkańcy już od kilku tygodni wypatrują kajakarza z Polski.
źródło: http://off.sport.pl