Miło Cię widzieć!

Ładowanie strony

O projektodawcy

Waldemar Bednaruk

Waldemar Bednaruk

Chełm

Nauczyciel akademicki, dr hab. prof. nadzw., autor i współredaktor 9 książek i ponad 40 artykułów naukowych, głównie z historii ustroju i prawa okresu staropolskiego.

Napisz wiadomość do Projektodawcy

14043 PLN z 14000 PLN

79 Wspierający

Udany! Cel osiągnięty

100%

Model finansowania: "wszystko albo nic". Aby otrzymać środki, projekt musi osiągnąć minimum 100% finansowania do 25.05.2015.

Kurier ze Stambułu

O projekcie

 

Wywiad z Kurierem w 3 częściach:

https://docs.google.com/file/d/0BykC0uKe4F-ySlpqNnNmOFdtdzA/edit?usp=drive_web

https://drive.google.com/file/d/0BykC0uKe4F-yVk1nNUtsWHN4cFk/view?usp=sharing

https://docs.google.com/file/d/0BykC0uKe4F-yNDJpNXR5WFFiWGc/edit?usp=drive_web

"Kurier ze Stambułu" to tytuł mojej pierwszej powieści. Chociaż mam już na koncie kilka innych pozycji książkowych, to jednak w tym gatunku literackim dopiero debiutuję i jako debiutant podlegam takim samym prawom rynku, jak każdy.

Kilka słów o książce

Moja wielowątkowa, oparta na faktach powieść historyczna rozgrywa się w 1776 roku, zaś opisywana akcja książki toczy się od Stambułu z jego przepychem słabnącego imperium, poprzez pełen intryg Wersal Ludwika XVI i Petersburg Katarzyny Wielkiej, aż do Gdańska, Warszawy i Lublina czasów stanisławowskich. Poza barwnymi opisami autentycznych postaci i ich przygód, instytucji i obyczajów epoki całości dopełniają anegdoty i pikantne opowieści z życia sławnych ludzi.

Książka jest już po pierwszych recenzjach wydawniczych, które wyglądają bardzo zachęcająco, co pozwala mi żywić nadzieję na duży sukces wydawniczy.

Dlatego zwracam się do Was z prośbą o jego wsparcie w miarę Waszych możliwości!

Prezent idealny!

Każdy może dziś kupić dowolną książkę, przy odrobinie determinacji może też zdobyć autograf autora, ale moja propozycja sprawia, że nazwisko wybranej przez Ciebie osoby na zawsze zostanie utrwalone na kartach literatury. Ktokolwiek, kiedykolwiek sięgnie po jakikolwiek egzemplarz tej książki znajdzie w niej wskazane przez Ciebie nazwisko - czy możesz wyobrazić sobie lepszy prezent dla kogoś, kto jest dla Ciebie wyjątkowy? Dla ukochanej babci, dziadka, mamy, taty, żony, męża, dziewczyny, chłopaka?

Doskonałe uzupełnienie domowej biblioteczki!

Z tych samych powodów posiadanie na półce książki z Waszym nazwiskiem uwiecznionym na kartach powieści jest bezcenne!

 

Jak wspierać projekt?

Kochani, procedura wsparcia projektu wcale nie jest taka łatwa, jak mi się na początku wydawało i wymaga odrobiny cierpliwości, ale też nie na tyle trudna, by mając 5 minut czasu, przy pełnym skupieniu nie poradził sobie z nią każdy, kto zna podstawy obsługi komputera i ma dostęp do elektronicznej bankowości - mam nadzieję, że możecie się tą odrobiną cierpliwości dla mnie wykazać. Oto podstawowe kroki:

1. Wybór nagrody - bez wyboru nagrody nie możecie skutecznie wesprzeć projektu, dlatego po prawej stronie jest lista nagród, którą uważnie przestudiujcie (możecie wybrać kilka albo jedną), kliknijcie w napis: nagroda za 10, 40, 100, 200 ..., aż do 5 tys. zł., a potem gdy napis podświetli się na zielono to w zielone okienko obok: wesprzyj projekt.

2.Teraz trzeba się zarejestrować na stronie portalu polakpotrafi.pl, wpisując wymyślony właśnie login, najlepiej taki, by się z Wami kojarzył i zapiszcie gdzieś, bądź zapamiętajcie, potem podobnie z hasłem, które trzeba będzie raz jeszcze powtórzyć trochę niżej. Wpiszcie swój adres e-mail i wypełnijcie pozostałe rubryki, potwierdzając, że nie jesteście robotem (tu czasem może się pojawić okienko z obrazkami, które trzeba wybrać, bądź dodatkowym ciągiem znaków, które trzeba przepisać we wskazane miejsce), potwierdźcie regulamin i klikamy - zarejestruj się.

3. Wtedy pojawia się wybrana przec Ciebie nagroda i zielone okienko - Wesprzyj - klikamy w nie i przenosi nas na stronę, gdzie wybieramy ikonkę naszego banku, klikamy w nią i trochę niżej jest zielone okienko - zapłać - klikamy w nie.

4. Przeniosło Cię na stronę Twojego banku i tutaj postępujesz tak, jak przy płaceniu rachunków, czy dokonywaniu przelewów (nie bój się, jesteś już na bezpiecznej stronie swojego banku i nic Ci nie grozi), a więc logujesz się do swojego banku, a potem pokaże się wypełniony już blankiet z numerem rachunku i kwotą przelewu, wystarczy potwierdzić jak przy przelewach, wpisać kod, czy nr Token w zależności od tego czego Twój bank wymaga kiedy dokonujesz płatności i kiedy Cię poinformuje, że transakcja została zrealizowana - wylogowujesz się albo klikasz - wyloguj i wróć do sklepu - a wtedy wracasz na stronę polakpotrafi.pl i do mojego projektu, gdzie już czekają na Ciebie podziękowania.

Uff i to koniec!

Przepraszam tych, którzy już to robili za tak szczegółowy wykład, ale wiecie - skrzywienie zawodowe!

Cel - 14 000 zł

Wskazana kwota zostanie w całości przeznaczona na opracowanie redakcyjne, korektę, druk i podstawową akcję promocyjną mojej liczącej około 700 stron powieści historycznej.

Nagrody dla wspierających mój projekt

Każdy wspierający mój projekt otrzyma nagrodę. W zamian staniecie się szczęśliwymi posiadaczami mojej powieści z indywidualną dedykacją, zostaniecie wymienieni na kartach książki, a dodatkowo możecie wybrać wiele innych nagród spośród bogatego katalogu przygotowanych specjalnie dla Was upominków. Proponowane nagrody będą dostępne natychmiast po zakończeniu procesu wydawniczego, czyli najpóźniej w lipcu tego roku. Można je będzie odbierać osobiście w wybranych punktach w Chełmie i Lublinie lub otrzymać przesyłką kurierską po doliczeniu do kwoty nagrody kosztu przesyłki w kwocie 18 złotych. Okładka nagrody głównej znajduje się na początku opisu, a tutaj prezentuję moje pozostałe nagrody:

Dlaczego wybrałem taką formę finansowania i publikacji?

Rynek wydawniczy w naszym kraju jest dość specyficzny, między innymi dlatego, że podobno więcej u nas ludzi pisze niż czyta książki, a tak poważnie to powodem jest niezwykle ostrożna polityka właścicieli polskich wydwnictw. Duże publikują głównie tłumaczenia obcych, znanych już autorów, a jeśli polskich to wyłącznie z wyrobionymi nazwiskami - niczym nie ryzykują i tylko zarabiają. Małe wydawnictwa zaś chcą, by autorzy partycypowali w kosztach, stąd moja decyzja o wyborze takiej formy finansowania i o publikowaniu w mniejszym wydawnictwie (WFW), gdzie za określoną sumę mam większą swobodę decydowania o swojej książce.

Co się stanie, jeśli nie uzbieram zakładanej kwoty?

Zgodnie z zasadami crowdfundingu "wszystko albo nic" jeśli w przewidzianym terminie nie uda mi się uzbierać całej kwoty pieniądze wrócą na konta właścicieli, a ja nie dostanę z tego ani złotówki.

Co się stanie, jeśli wpłaty przekroczą zakładany próg?

Po pierwsze wszyscy na tym w jakiś sposób zyskamy. Ja, gdyż będę miał dodatkowe środki na dopieszczenie swojego projektu a Wy, ponieważ przewidziałem dla najaktywniejszych z Was dodatkowe nagrody.

Dodatkowe środki, przekraczające zakładaną sumę pójdą na promocję książki, bogatszą szatę graficzną oraz zwiększenie nakładu.

Zachęcam osoby wspierające mój eksperyment do rozpropagowania go w swoim środowisku rodzinnym, towarzyskim i zawodowym oraz informowania mnie od kogo dowiedzieli się o całej akcji, najaktywniejsi animatorzy zostaną uhonorowani nagrodami specjalnymi.

Dodatkowe nagrody:

Gdyby zgromadzona suma przekroczyła plan o 25% to oprócz proponowanych nagród wyślę 5 osobom  wpłacającym najwyższe kwoty oraz 3 najaktywniejszym animatorom certyfikat Mecenasa Kultury (w przypadku większej ilości osób wpłacających taką samą kwotę decyduje kolejność wpłat - kto pierwszy ten lepszy).

Gdyby zgromadzona suma przekroczyła plan o 50% to oprócz proponowanych nagród wyślę 5 następnym osobom wpłacającym najwyższe kwoty oraz 3 kolejnym animatorom certyfikat Mecenasa Kultury, 8 zaś wymienionym wcześniej jeszcze jedną moją książkę, oczywiście z indywidualną dedykacją (w przypadku większej ilości osób wpłacających taką samą kwotę decyduje kolejność wpłat - kto pierwszy ten lepszy):

Gdyby zgromadzona suma przekroczyła plan o 75% to oprócz proponowanych nagród 5 następnym osobom wpłacającym najwyższe kwoty, oraz 3 kolejnym animatorom certyfikat Mecenasa Kultury, 8 zaś wymienionym wcześniej jeszcze jedną moją książkę oczywiście z indywidualną dedykacją (w przypadku większej ilości osób wpłacających taką samą kwotę decyduje kolejność wpłat - kto pierwszy ten lepszy):

Gdyby zgromadzona suma przekroczyła plan o 100% to oprócz proponowanych nagród 5 następnym osobom wpłacającym najwyższe kwoty oraz 3 kolejnym animatorom certyfikat Mecenasa Kultury, 8 zaś wymienionym wcześniej jeszcze jedną moją książkę, oczywiście z indywidualną dedykacją (w przypadku większej ilości osób wpłacających taką samą kwotę decyduje kolejność wpłat - kto pierwszy ten lepszy):

Stan przygotowań do realizacji projektu:

Umowę z wydawnictwem już podpisałem, tekst w zasadzie jest już gotowy i w tej chwili odbywa się opracowanie redakcyjne, co oczywiście nie przeszkodzi mi we wprowadzeniu uzupełnień wynikających z realizacji tego projektu. Książka ukaże się drukiem w czerwcu, a najpóźniej na początku lipca, dlatego okres promocji, a przede wszystkim gromadzenia środków powinien się zakończyć najpóźniej pod koniec maja.

 

Szczegóły o mnie:
Jestem wieloletnim wykładowcą Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, znanym dotychczas raczej z publikacji naukowych i popularno - naukowych, choć zdarzyło mi się w życiu wydać również dwa dramaty historyczne "Agnieszka przed Trybunałem" i "Reasumpcja Trybunału Koronnego" . Moim konikiem jest okres staropolski w naszych dziejach, mam na jego temat dużą wiedzę, którą wykorzystałem pisząc prezentowaną powieść. Wszelkie informacje na mój temat znajdziecie bez trudu w internecie, wpisując w wyszukiwarkę moje imię i nazwisko.

 

Próbka tekstu:

Prolog

 

17 lipca 1776 roku

 

Lublin - Polska

 

Leżał w egipskich wręcz ciemnościach i rozmyślał. Łańcuchy pozwalały mu na w miarę swobodne ułożenie się na posadzce, ale na spacery po lochu nie mógł już sobie pozwolić. Przykuli go do ściany, grubymi, solidnie zamocowanymi łańcuchami, po jednym do każdej ręki. Nie spał, choć już dawno minęła północ. Szkoda mu było czasu na sen. To w końcu jego ostatnia noc w młodym jeszcze, choć burzliwym życiu. Starał się nie zwracać uwagi na zaduch panujący wokół niego, ani też na dotkliwe zimno, ciągnące ze śliskich od wilgoci ścian. Smród butwiejącej na kamiennej podłodze słomy oraz szczurzych odchodów był skutecznie tłumiony przez odór licznych, od dawna nie mytych ciał. Leżący wokół niego więźniowie leżeli jak kłody pogrążeni we śnie. Chrapanie, zgrzytanie zębów, czasem bolesny jęk wyrywający się przez sen z ust śpiącego wypełniały ratuszowe lochy.

 

On jednak nie spał. Wiedział, że tam na górze boją się go i dlatego nie mogą mu pozwolić długo żyć. Wiedział, że nadchodzący świt będzie ostatnim w jego życiu. Powiedzieli mu to głośno i wyraźnie. W pierwszej chwili chwycił go za gardło taki lęk, że aż przestał na moment oddychać, nie mógł zaczerpnąć powietrza a serce zatrzepotało mu w piersi, jak spłoszony ptak. Panika, jakiej nigdy dotychczas nie doświadczył. Do tej pory zawsze, gdy jego życie znalazło się w niebezpieczeństwie mógł polegać na sobie i swoich umiejętnościach. Czasem też na gronie wiernych przyjaciół, czy wreszcie szczęściu, teraz jednak wszystko zawiodło i nic już nie mogło go uratować.

 

Opanowało go niepohamowane drżenie na całym ciele. Tłumaczył sobie, że to z zimna. Nie myślał teraz bowiem o sobie. Raczej o swoich bliskich. Na ich wspomnienie ogarniało go na zmianę, to wzruszenie, to żal, ściskający za gardło, krzykiem rozpaczy - Już ich nie zobaczę! A oni pozostaną sami, pozbawieni mojej pomocy w chwili gdy jej nabardziej potrzebują!

 

Jak mogło do tego dojść?! - to było pytanie, dręczące go nieustannie od wczoraj.

 

Miał im pomóc. Ochronić. Po to w końcu wrócił! A zamiast tego bezsensownie odda życie w zupełnie obcej dla siebie sprawie, sprowadziwszy hańbę na swoją rodzinę. Odpowie za zbrodnię, której nie popełnił, a za którą zaraz położy głowę pod topór.

 

-Nie czas na słabość! - skarcił sam siebie w myślach, próbując przekuć rozpacz i rezygnację w desperacką odwagę, której nie mógł z siebie wykrzesać – Musisz być silny, by choć w tej ostatniej godzinie, nie przysparzać wstydu swojej rodzinie! Okazywanie strachu w niczym tu nie pomoże!

 

Leżał więc dalej bezsennie w ciemności, wspominając szczęśliwe chwile i bezowocnie, po raz kolejny, zastanawiał się – jak to się stało, że trafił do tego zaszczurzonego, cuchnącego lochu?

 

Nie wiedział, która może być teraz godzina, ale czuł, że to już długo nie potrwa. Do tej pory, gdy na coś czekał, czas dłużył mu się niemiłosiernie, a teraz czuł, że mija zbyt szybko. Jeszcze nie wszystko przemyślał. Jeszcze nie doszedł do tego, kto i dlaczego go w to wplątał, gdy jego całonocne rozważania przerwał narastający stukot podkutych buciorów.

 

-Idą po mnie! - wzdrygnął się na dźwięk odsuwanych rygli, ale nie czując lęku, pogodzony już ze swoim losem spokojnie rozpoczął odmawianie porannych modlitw w godzinie śmierci, polecając swą duszę Bogu.

 

 

 

Kilka miesięcy wcześniej

 

Gdańsk – Polska

 

Wielka złocisto – czerwona tarcza zachodzącego słońca chyliła się powoli, acz nieubłaganie ku linii horyzontu, gdy na redę gdańskiego portu wpłynął pod pełnymi żaglami ogromny trójmasztowiec pod angielską banderą. Głębokie zanurzenie jednoznacznie wskazywało, iż jego ładownie po brzegi wypełnione zostały zamorskimi towarami.

 

Statek był angielski, załoga stanowiła barwną mieszaninę wszelkich nacji, jednak na mostku kapitańskim stał młody Polak Marcin Trzciński. Jako pierwszy oficer, a przez to prawa ręka kapitana coraz częściej przejmował on dowodzenie, kiedy wiekowy już Anglik odpoczywał w swojej kajucie.

 

Wysoki, barczysty blondyn o niebieskich oczach, błyszczących bystro w szczerej słowiańskiej twarzy, przyciągał spojrzenia swą władczą postawą, górując nad otoczeniem z wysokości swoich sześciu stóp. Teraz zaś z dumą omiatał sokolim wzrokiem maszty i zatłoczony pokład, gdzie jego ludzie z nadzwyczajną sprawnością przygotowywali okręt do nocnego postoju. Mimo stłoczenia na tak wąskiej przestrzeni niemal setki ludzi wraz z tonami towaru wszędzie panował wzorowy porządek, zaś sam pokład lśnił taką czystością, jaką nie zawsze mogły się pochwalić najlepsze salony w kraju. Lubił ład i dyscyplinę, to było widać wszędzie, jednak dziś nie miał głowy do myślenia o obowiązkach. Od rana opanowała go nieodparta nostalgia, a wspomnienia bombardowały umysł, odrywając nieustannie uwagę od aktualnych zajęć. Jego spojrzenie co chwilę leciało ku brzegom, gdzie czekała na niego wytęskniona od lat Polska. Chciałby już tam być. Niecierpliwił się, ale poczucie obowiązku oraz towarzyszący mu od rana niepokój kazały koncentrować uwagę na bieżących problemach.

 

Zrzucono już kotwicę i zręcznie zwijano żagle. Marynarze śmigali po rejach z wprawą jakiej mogłyby im pozazdrościć same małpy. Wszystko toczyło się według tego samego od lat ćwiczonego schematu i nic nie wskazywało na to, by tym razem miało się wydarzyć coś niespodziewanego. To ta rutyna i chwilowe poczucie bezpieczeństwa nieodłącznie wiążące się z zawijaniem do bezpiecznego portu osłabiły jego czujność. Drobne fale, hipnotycznie wręcz błyszczące jak oliwa w promieniach zachodzącego słońca kołysały statkiem, który z delikatnym skrzypieniem bujał się na wodzie, sprzyjając tęsknym rozmyślaniom. Niemal bezwiednie zwrócił więc po raz kolejny twarz w kierunku nabrzeża.

 

Jego oblicze jakby rozświetliło się wewnętrznie. Wyraz szczęścia jaki przez chwilę na nim zagościł bardziej świadczył o tęsknocie do pewnego wymarzonego ideału, jakim był dla niego rodzinny dom, niż do rzeczywistych wspomnień. Za chwilę jednak chmura mrocznych obrazów z przeszłości przesłoniła nieśmiało pojawiającą się radość. Przez moment przed oczami stanął mu obraz oddalającego się w nocnych ciemnościach brzegu. Pierwotny lęk szarpnął go za trzewia. Ten sam widok, tyle że mniej wyraźny przez ciemność i snujące się mgły. Te kamieniczki i portowe żurawie stopniowo znikające w mroku i to nieznośne uczucie osamotnienia, kiedy w towarzystwie nieznanych marynarzy odpływał szalupą, porzucając wszystko co znane i bliskie.

 

Złe myśli opanowały jego umysł tylko na krótką chwilę, ale to w zupełności wystarczyło, by mroczna przeszłość powróciła i zalała jego duszę dosłownie jak wezbrana rzeka zalewa śpiące bezpiecznie miasto. Pamiętał, że próbował się buntować przeciwko decyzji o wyjeździe z kraju. Stał naprzeciw ojca, zaciskając gniewnie pięści i krzyczał, że zostanie, nie ucieknie jak tchórz, że chce dalej walczyć. Oni jednak nie pozostawili mu żadnego wyboru.

 

-Twój dalszy pobyt w kraju przynosi zbyt wiele szkody sprawie – tłumaczył niewzruszony ojciec, zupełnie nie zważając na jego gniewny ton – Rosjanie zaczęli ją traktować zbyt osobiście, a przez to stali się nad wyraz okrutni. Sami musimy się gdzieś ukryć, bo nas wszystkich wymordują razem z kobietami i dziećmi, czy ty tego nie rozumiesz? - po czym tracąc już na widok jego oporu cierpliwość wykrzyczał, rozgniewany również tym, że musi być wobec niego tak bezwzględny - Tu nie chodzi już tylko o ciebie, ale o przyszłość konfederacji, a być może nawet ojczyzny!

 

Wzdrygnął się na to wspomnienie, jak pod dotknięciem lodowatej ręki. Nienawidził ich wtedy, za to wyrachowanie. Ta zimna twarz ojca nieczułego na jego błagania. Długo nie mógł mu wybaczyć tej obojętności. Musiało minąć sporo czasu zanim pojął, jaki on sam był wtedy samolubny i lekkomyślny. Dopiero teraz rozumiał, że to oni mieli rację, a on się mylił.

 

Pomimo bezchmurnego jeszcze nieba do jego uszu doszedł pomruk, nadchodzącej wiosennej burzy. Drgnął, nasłuchując czujnie. Dziwny niepokój, który towarzyszył mu gdzieś tam w podświadomości od rana, teraz ze zdwojoną siłą targnął jego wnętrznościami. Znał to uczucie i doświadczał niejednokrotnie, ale do tej pory myślał, że ma ono związek z powrotem do Polski. W tej chwili, jednak czuł, że coś się dzieje i to właśnie teraz. Błyskawicznie otrząsnął się z niemiłych wspomnień, gdy bardziej wyczuł niż zobaczył zbliżające się niebezpieczeństwo.

 

Poderwał głowę w kierunku pracującej na rejach załogi jeszcze zanim usłyszał ostrzegawczy krzyk, który przyszedł za późno, by ktokolwiek zdążył zareagować. Jak przez mgłę, przesłaniającą mu jasność widzenia i w nieco zwolnionym tempie dostrzegł ciężki drewniany bloczek puszczony na linie, tworzący wraz z nią długie na kilkanaście metrów wahadło. Oderwało się ono od środkowego masztu, pędząc coraz szybciej i szybciej w kierunku grupki marynarzy mocujących żagiel równie wysoko nad pokładem.

 

Z zapartym tchem, zupełnie bezwiednie wstrzymując oddech podążał wzrokiem za nadchodzącym zagrożeniem. Śledząc lot tego pocisku i automatycznie dokonując obliczeń od miejsca jego początku do końca dostrzegł w punkcie skąd prawdopodobnie rozpoczął on swą drogę roześmianą po piracku złośliwie piegowatą twarz rudego Patricka O'Neilla, lubującego się w tego rodzaju żartach niemłodego już Irlandczyka, co natychmiast zrodziło w nim podejrzenie, iż nie był to zwykły przypadek. Od razu poznał tego wychowanego w portowych zaułkach cwaniaka ze złamanym nosem, który nie raz już miał z nim na pieńku i wyglądało na to, że i dziś nie obejdzie się bez poważnego spięcia.

 

Jednak w tej chwili bardziej interesowało go miejsce, gdzie bloczek uderzy. Odsunął więc na bok troskę o dyscyplinę marynarzy. Wyrzucił z umysłu wizję kar, jakie spotkają sprawiającego wiecznie kłopoty rudzielca, by skupić się na rozgrywających się na jego oczach wydarzeniach. Wiedział, że nie wszyscy usuną się na czas. Pytanie tylko – kto nie zdąży? Kto będzie tym pechowcem, znajdującym sie na drodze sunącego w ciszy, twardego jak stal drewnianego kloca? Bo w to, że kogoś dziś opuści szczęście, nie wątpił ani przez moment. Tym bardziej, że jak od razu zauważył niektórzy stali tyłem do nadlatującego niebezpieczeństwa, a i ci zwróceni przodem więcej uwagi poświęcali wypatrywaniu Gdańszczanek na nabrzeżu, niż temu co się wokół nich działo.

 

Zrywając się do biegu ocenił, że ucierpi co najmniej jeden z amatorów miejscowych kobiecych wdzięków. Stawiałby na młodego szczerbatego Holendra, pływającego z nimi od niedawna....

 

Wersal – Francja

 

 

 

Był zimny i deszczowy czerwcowy poranek, jakie jeszcze zdarzają się o tej porze roku. Smętna pogoda wpływała na nastroje, więc wszyscy snuli się po pałacu, wykonując swoje obowiązki bez zbytniego zapału. Nie dotyczyło to jednak jego najważniejszego lokatora, bo on przeciwnie – był tak zmotywowany do działania, jak rzadko. Właśnie, natężając wszystkie zmysły ostrożnie uchylił drzwi wiodące z biblioteki na korytarz, ale nie ten główny, tylko ten, z którego korzystała służba. Przez chwilę nasłuchiwał z wyrazem przejęcia na nalanej twarzy, po czym wyraźnie zadowolony szybkim ruchem górnej części tułowia wyjrzał na zewnątrz.

 

Nikogo!

 

Uśmiechnął się z satysfakcją. Wysunął na korytarz niemal bezszelestnie swe pulchne ciało i skradając się na paluszkach przemykał dyskretnie jak cień, zatrzymując się i chwilę nasłuchując przy każdych mijanych drzwiach. Miał na sobie stare, podniszczone już ubranie własnego pomysłu, będące skrzyżowaniem stylu szlachecko – mieszczańskiego, czyli proste szare spodnie, koszulę i kurtkę bez żadnych ozdób. Do tego wygodne trzewiki, a całość, jako że zamówiona dość dawno, ciasno opinająca jego pełną sylwetkę.

 

Miał już dość uciążliwych trudów rządzenia i dlatego postanowił uciec od nich, nooo ... nie na stałe, ale przynajmniej na jakiś czas. Urwać się na kilka godzin ze swojej złotej klatki, gdzie cały czas czuł się obserwowany, jak jakiś eksponat na wystawie. Przebywanie incognito wśród zwykłych ludzi i swobodna rozmowa o troskach poddanych to było najlepsze, zaraz po polowaniu, co koiło nerwy młodego władcy.

 

Oczywiście wszyscy wiedzieli o niecodziennych upodobaniach monarchy do przebieranek, ale nie takie rzeczy działy się na królewskich dworach, więc nikt nie miał z tym najmniejszego problemu. Widzieli też przemykającą niekiedy dość niezdarnie, jak niedźwiedź w salonie pełnym mebli, grubą postać, jednak by nie psuć mu zabawy udawali kompletnie ślepych i głuchych. Nauczyli się tego dość szybko, szczególnie że zbyt spostrzegawczy kończyli marnie, jak ten lokaj, który rozpoznając przebranego króla, ukłonił mu się, niwecząc cały trud włożony w przygotowanie kamuflażu. Ludwik zdenerwował się wtedy okropnie, skrzyczał go i zawrócił jak niepyszny do swych komnat. Potem chodził cały dzień zły, a wieczorem kazał zwolnić sługę. Od tej pory cały pałacowy personel wiedział, że jak monarcha przemyka się samotnie, skrada, unika kontaktu i chowa przed ludźmi to najlepiej udawać, że się go nie widzi.

 

Tym razem również poinformował swojego sekretarza tuż po śniadaniu, że przez najbliższą godzinę lub dwie poczyta sobie w bibliotece, bezwzględnie zakazując przeszkadzania sobie w lekturze. Następnie założył swój strój i jak mu się zdawało nierozpoznany przemknął do odległego skrzydła pałacu, gdzie trwał remont. Doświadczeni robotnicy wiedzieli, że jak pada deszcz, śnieg, albo wieje silny wiatr to król nie jedzie na polowanie i wtedy może ich odwiedzić, bo remonty i majsterkowanie to jego drugie w kolejności ulubione zajęcie. Uświadomiono ich również, że mają się do niego zwracać panie Ludwiku i udawać, że nie wiedzą z kim mają do czynienia. Zakazano im jednocześnie opowiadania o tych wizytach w domu, ale tego zakazu nie udało się wyegzekwować. Z początku byli bardzo skrępowani tą sytuacją, ale z czasem nawet zaczęło im się to podobać, że pracują ramię w ramię ze swoim władcą i mogą sobie z nim pogadać niemal jak z równym sobie.

 

Ludwik nieśmiały w kontaktach ze swoim otoczeniem, zmęczony ciągłym wysłuchiwaniem próśb i skarg swojej rodziny chętnie uciekał do prostych ludzi, z którymi zawsze potrafił znaleźć kontakt. Praca fizyczna sprawiała mu ogromną przyjemność i była bardzo wskazana przy jego tuszy. Lekarze zalecali mu ruch na świeżym powietrzu, mając jednak raczej na myśli spacery i jazdę konną, od których król nie stronił, gdyż nigdy by im przez myśl nie przeszło zalecać władcy pchanie taczek oraz dźwiganie cegieł, zaprawy i kamieni na budowie.

 

Monarcha z sercem przepełnionym dumą ze swych umiejętności, śmiejąc sie w duszy, iż sam jeden przechytrzył cały swój dwór wszedł do remontowanego pomieszczenia. Rozejrzał się wokół roziskrzonym wzrokiem i widząc ogrom czekającej go pracy radośnie zawołał do robotników: - dzień dobry panowie! - w tym swobodnym głosie i postawie aż trudno było poznać władcę, który podczas oficjalnych wystąpień pocił się i stękał z trudem wytrzymując do końca oficjalnych uroczystości.

 

-Dzień dobry panie Ludwiku! - odpowiedzieli niemal chórem wszyscy członkowie ekipy remontowej, ostrzeżeni już o zbliżaniu się ich koronowanego pomocnika.

 

-Cóż to dziś zaplanował dla nas do roboty pan majster – zapytał, zwracając się z lekkim ukłonem w stronę najstarszego z obecnych. Ten zaś grzecznie, jakby miał do czynienia z równym sobie odkłonił się kiwając siwą głową, by bez przesadnej uniżoności pośpieszyć z wyjaśnieniem, że właśnie zaczynają układanie podłóg.

 

-Doskonale!- zawołał król, zacierając ręce – czy przydadzą się wam do pomocy silne ręce i wytrzymały grzbiet?

 

-Oczywiście! Wręcz z nieba nam spadasz drogi panie Ludwiku! Już się od wczoraj zastanawiałem, że jeśli nikt nie przybędzie nam na pomoc to pewnie będziemy mieli opóźnienia w realizacji planu – odpowiedział z ogromnym entuzjazmem majster.

 

-A to dobre. A ja od wczoraj czułem, że mogę się tu przydać. Wręcz przyciągnąłeś mnie tu swymi myślami mistrzu!- wykrzyknął zachwycony tak gorącym powitaniem monarcha, potem zaś zakasał rękawy i przez najbliższe dwie godziny zapomniał o bożym świecie nosząc, wożąc i rozmawiając z robotnikami, jak jeden z nich. Był silny jak tur, więc podsuwali mu ciężary zbyt ciężkie dla innych, a on dźwigał je bez szemrania.

 

Budowlańcy wiadomo lud rozmowny i wesoły, więc pracując w pocie czoła zawsze znaleźli nieco czasu, by zabawić swego niecodziennego pomocnika rozmową. On zaś nieustannie wypytywał o nowinki i pikantne ploteczki, a i sam niekiedy coś od siebie dorzucił. Wiedzieli, że jest strasznie łasy na wieści ze dworu, szczególnie te o jego ministrach, które później mógł wykorzystać w najodpowiedniejszej chwili. Uwielbiał ten wyraz twarzy dworskich dygnitarzy, gdy im rzucał jakąś historyjką, o której nie powinien nic wiedzieć. Mniej wylewni stawali się jedynie gdy pytał o rodzinę panującą wtedy milkli, zapewniając że o nich to nie ma ciekawych plotek, bo to bogobojni i uczciwi ludzie.

 

Po dwóch godzinach z kuchni przyniesiono śniadanie. Dla robotników był to pierwszy posiłek tego dnia, a dla króla już drugi. Jednak sądząc po okazywanym apetycie nikt by nie powiedział, że monarcha jadł cokolwiek w ciągu ostatniej doby. Usiadł wraz z nimi na kupie cegieł i łapiąc z przyniesionych koszy wszystko co mu wpadło pod rękę łapczywie wkładał do ust. Po zjedzeniu dwóch dużych kur, kilku kotletów i tuzina gotowanych jaj westchnął, wytarł usta w zakurzony rękaw kubraka i rozsiadł się wygodnie, czekając aż dziewka z kuchni poda mu kubek z winem. Przepił do majstra i wstał, żegnając się i dziękując swym kolegom za wspólną pracę. Ci żegnali go z autentycznym żalem i sympatią, wiedząc że tylko przy nim mogą pokosztować prawdziwych przysmaków królewskiej kuchni, a czasem nawet odrobinę wina z monarszych piwnic. Oczywiście jeśli coś zostawił w swojej butelce, bo w pozostałych flaszach było pośledniejsze wino, jednak jedzenie dostawali naprawdę dobre i dużo, takie samo jak on.

 

Ledwie wyszedł, a oni już rzucili się, by pochować dla dzieci resztki jedzenia, gdyż na mięso to mogli sobie pozwolić tylko od święta, no może poza majstrem, którego stać było na to, by w niemal każdą niedzielę wrzucić kurę do garnka.

 

Ludwik zaś w podskokach wracał ćwierkający do swojej części pałacu, pamiętając jednak, by w miarę zbliżania się do biblioteki, zachowywać czujność i dyskrecję, tak aby nie zostać rozpoznanym przez służbę. Bezpiecznie dotarłszy do celu zrzucił zabrudzone odzienie, które oczyszczone wisiało już nazajutrz w tym samym nikomu nieznanym miejscu na gwoździu za regałem i założył pozostawiony czysty, szary frak i takież spodnie. W monarszej głowie nigdy nie pojawiło się pytanie: kto czyści jego robocze ubrania? Skoro jego eskapady pozostają, jak mniemał, w całkowitej tajemnicy...

 

Petersburg – Rosja

 

 

 

Grigorij Aleksandrowicz Potiomkin siedział pod drzwiami prowadzącymi do apartamentów imperatorowej i płakał. Nie wydawał żadnych dźwięków, jednak jego ciałem wstrząsały konwulsje a po poznaczonej bólem twarzy płynęły łzy. Zdarzyło mu się to po raz pierwszy od czasów dzieciństwa, choć i wtedy nie bardzo przypominał sobie, by miał okazję do płaczu. Tym większym więc było to zjawisko zaskoczeniem dla niego, ale to jakoś samo tak wyszło. Przed chwilą ogarnął go tak wielki żal, tak ogromne poczucie krzywdy, jakiego w swym życiu jeszcze chyba nigdy nie doświadczył. Dlatego też opadł bezsilnie na schody i zaniósł się bezgłośnym szlochem.

 

W wieku 38 lat Potiomkin był do dzisiaj najpotężniejszym mężczyzną w Rosji. Swojej pozycji i majątku dorobił się własnym wysiłkiem i przemyślnością, zaczynając karierę od służby wojskowej jako zwykły żołnierz. Bezgranicznie oddany Katarzynie stanął po jej stronie w czasie przewrotu w 1762 roku, będąc wówczas podoficerem wojska carskiego. Wierność ta zaprocentowała - sześć lat później nieustannie awansując, doceniany za swe talenty i wysiłki został generałem a po kolejnych sześciu zajął miejsce u boku monarchini, która uczyniła go swym oficjalnym faworytem. Przeniesiony wówczas na stałe do Petersburga objął stanowisko wiceprezydenta Kolegium Wojskowego i szefa wojsk nieregularnych z tytułem hrabiowskim na dokładkę.

 

Przez następne dwa lata systematycznie choć, w przeciwieństwie do swych poprzedników, dyskretnie powiększał swoje wpływy i majątek. Był najdroższym kochankiem Katarzyny, w dosłownym tego słowa znaczeniu, gdyż obsypywała go ona złotem bez umiaru. Jego cenne usługi kosztowały imperium zawrotną sumę 50 mln rubli w gotówce oraz wszelkich dobrach, zarówno nieruchomościach, jak i ruchomościach.

 

Oprócz wynagrodzenia z rąk Imperatorowej starał się sam, będąc człowiekiem nad wyraz zapobiegliwym i inteligentnym, zabezpieczyć swoją przyszłość. Skupił w swym ręku liczne urzędy przynoszące mu nie tylko stały i niemały dochód, ale też pozwalały wywierać dodatkowy wpływ na bieg spraw państwowych na wszystkich szczeblach władzy.

 

I oto teraz, gdy był u szczytu swej potęgi z najwyższym możliwym zakresem wpływów. W momencie, gdy wydawało się, że nikt i nic nie może zagrozić jego pozycji. Po wspólnym z Katatrzyną zreformowaniu administracji na niespotykaną dotychczas skalę, wzmacniającym uprawnienia monarchy. Po rozgromieniu raz na zawsze Kozaków. Otrzymał cios, którego się nie spodziewał.

 

Siedział więc na schodach przed drzwiami wiodącymi do apartamentów Cesarzowej w sekretnym przejściu, znanym tylko kilku osobom w państwie i płakał. Łzy bólu bezgłośnie spływały mu po policzkach, obficiej płynąc, gdy zza drzwi dochodziły głośniejsze jęki i krzyki, niedwuznacznie świadczące, że jego ukochana jest w łożu z mężczyzną!

 

Jego pani, władczyni, przyjaciółka, ale przede wszystkim wielka miłość zabawiała się z kimś i sądząc po odgłosach był to bardzo młody i niesamowicie jurny mężczyzna. A on jej kochanek, współpracownik, powiernik i przyjaciel siedział pod drzwiami i słuchał. I nie wiedział co ma robić. Siedział tak przez kilka godzin i myślał co dalej się z nim stanie. Był przekonany, że jego wielka kariera współrządzącego imperium, które wspólnie budowali i o którym wspólnie marzyli już się skończyła.

 

Jego poprzednicy w łożu cesarzowej, choć nie tak dobrzy, przydatni i dyskretni jak on kończyli marnie. Na pożegnanie wszyscy otrzymywali srebrny serwis o wartości około 50 tys. rubli i zakaz zbliżania się do władczyni. Jego zapewne czeka podobny los.

 

-Choć może ... jednak jest jakaś nadzieja – ta myśl uporczywie tkwiła mu w głowie i pomimo, iż starał się ją wyrzucić, by się nie zawieść jeszcze bardziej, powracała. Pomijając jego sprawność w łożu i w polityce liczył na przywiązanie Katarzyny do siebie a bardziej jeszcze na zaufanie, którym zawsze się cieszył i którego nigdy nie zawiódł w przeciwieństwie do poprzednich faworytów. Nigdy nie obnosił się ze swymi względami, jakimi cieszył się u imperatorowej, chociaż wszyscy wiedzieli o jego pozycji i roli na dworze. Zawsze był jej wierny i bez słowa skargi wybaczał skoki w bok, jakich się dopuszczała kiedy nie było go przy niej przez dłuższy czas. Teraz jednak był w pałacu a ona miała obcego mężczyznę w sypialni, oznaczało to więc, że się nim znudziła.

 

-Co robić? - to było główne pytanie, jakie go nurtowało przez te wszystkie godziny, kiedy tak tam siedział i rozpaczał nad sobą. Mógł udawać, że o niczym nie wie, czekając jak skazaniec na ścięcie na swój srebrny serwis do kawy i nakaz opuszczenia dworu, ale on rozpaczliwie nie chciał się wyrzec swojej pozycji i posiadanych wpływów. Mógł też dać Katarzynie do zrozumienia, że wie i akceptuje jej decyzję, oferując dalsze wierne służby bez żadnych warunków wstępnych i bez słowa skargi.

 

Tak, to się mogło udać!

 

Próba protestu przeciw odrzuceniu lub bunt na jawną niesprawiedliwość mogła się skończyć dla niego źle i on o tym wiedział, że albo się pogodzi ze stratą i być może utrzyma część władzy i wpływów, albo przegra. Innego wyjścia przy Katarzynie nie było.

 

Siedząc na tych schodach przez całą noc przemyślał wszystko dogłębnie. Pogodził się z utratą kochanki i postanowił walczyć o utrzymanie pozycji na dworze. Późnym rankiem, kiedy usłyszał, że za drzwiami wołają o śniadanie wszedł, zgiął się w ukłonie i czekał. W pierwszej chwili usłyszał tylko świst wciąganego z oburzeniem do płuc powietrza ….

 

 

 

 

 

 

 

Model finansowania: "wszystko albo nic"

Aby otrzymać środki, projekt musi osiągnąć minimum 100% finansowania do 25.05.2015 18:06